Włochy- część 1 (Tivoli)
Włochy to oczywisty cel wypraw dla wszystkich zafascynowanych materialnymi śladami różnych epok historycznych i architektonicznych. Nie dosyć, że ciekawych miejsc jest tam zatrzęsienie, to w dodatku bardzo często w jednej miejscowości, zupełnie się nie wysilając, przeskoczyć można kilka stuleci i na przykład ze starożytności trafić w sam środek rozbuchanego baroku. Taka właśnie sytuacja przytrafiła się nam w położonym niecałe 30 km od Rzymu miasteczku Tivoli, o którym dzisiaj chcemy opowiedzieć.
Pomysł wyjazdu do Tivoli narodził się spontanicznie podczas zeszłorocznego eksplorowania Rzymu. Głośne, zatłoczone i gorące miasto zaczęło nas nużyć, więc wypad na łono przyrody wydał się pomysłem nad wyraz kuszącym. Co zabawne, poszliśmy w ten sposób w ślady wielu pokoleń rzymskiej arystokracji - Tivoli od wieków stanowiło miejsce ucieczki i sielską alternatywę dla stolicy.
Oczywiście my skorzystaliśmy ze zdecydowanie nowocześniejszych środków komunikacji niż dawne lektyki i powozy- najpierw metrem dojechaliśmy do stacji Ponte Mammolo, a tam przesiedliśmy się na podmiejski autobus Cotral (uwaga praktyczna- bilety na autobus koniecznie kupować w kiosku przed dworcem, a nie u kierowcy, bo ta druga opcja wychodzi znacznie drożej!). Nie do końca co prawda wiedzieliśmy, kiedy i gdzie wysiąść, ale przyzwyczajony do turystów kierowca głośnym krzykiem oznajmił przystanek, który najbliższy jest najważniejszej atrakcji Tivoli- wpisanym na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO ruinom antycznego kompleksu Willa Hadriana (Villa Adriana).
Pomysłodawcą Villi był władca Imperium Rzymskiego, cesarz Hadrian, który wymyślił sobie spokojną rezydencję poza granicami Rzymu. Budowa kompleksu rozpoczęła się już w rok po objęciu przez niego władzy (118 n.e.) i trwała prawie 16 lat. Ale trudno się dziwić, bo określenie "villa" wbrew pozorom wcale nie oznacza naszej współczesnej "willi"- chodzi tu o łacińskie słowo "miasto". Tak, tak, Hadrian zafundował sobie pod Rzymem własne 250-hektarowe miasto!
Makieta villi zbudowana na podstawie odnalezionych fragmentów budowli. Jasnym staje się, że podczas wycieczki niezbędne będą wygodne buty! My sugerujemy również zabranie sporych zapasów wody i czegoś do zjedzenia, bo na terenie kompleksu nie uświadczy się źródełka tego typu luksusów.
Orientacyjny plan rozmieszczenia najważniejszych budynków.
Villa Adriana posiadała wszystkie elementy potrzebne dla funkcjonowania tego rodzaju kompleksu- pałace, termy, świątynie, teatry, fontanny, zbiorniki wodne, bibliotekę, stadion, a wszystko to sprytnie wkomponowane w krajobraz. Miasto podzielone było jakby na trzy części- prywatną cesarską, z której korzystał władca z rodziną oraz zaproszeni przez niego goście, część dla wyższych urzędników państwowych oraz kwatery służby, żołnierzy i niewolników. Co ciekawe, poszczególne budynki połączone były ze sobą systemem podziemnych korytarzy, którymi mogła poruszać się służba- w ten sposób nie zakłócała pięknego widoku swoją niegodną obecnością. Jako miłośnik sztuki i wielki esteta, a jednocześnie doświadczony podróżnik, Hadrian zadbał też o to, aby villa udekorowana została rzeźbami, mozaikami i ściennymi malowidłami, które nadawały jej klimat wysublimowanego luksusu. Pokłosiem jego wojaży były natomiast architektoniczne nawiązania do Egiptu i Grecji.
Zwiedzanie tego ogromnego kompleksu to minimum 2-3 godziny spokojnego spaceru, na bilet trzeba wydać 10 euro (6,5 ulgowy). Co zaskakujące na tego rodzaju obiekt, nie spotkaliśmy tam zbyt wielu gości. Może to zasługa wyjazdu po sezonie (połowa września)? A może turystów tak wyczerpuje obfitujący w atrakcje Rzym, że mało kto dociera na jego peryferie?
Villa Adriana zbudowana była w taki sposób, aby zapewnić luksus, ale jednocześnie bezpieczeństwo. Po obu stronach widać potężne mury obronne, które okalały posiadłość.
Niestety, praktycznie nie zachowały się całe budynki, natomiast przeznaczenia części z odkopanych miejsc można się tylko domyślać. Tutaj prawdopodobnie była świątynia.
Zwiedzanie terenu villi zaczyna się od przejścia około 500m pnącą się pod górę asfaltową aleją. Mało to antyczny klimat... Pierwszym starożytnym obiektem na trasie jest teren nazywany "Poecile", czyli dawny plac otoczony murem i zadaszonymi portykami. Dziś oglądać możemy jedynie fragment muru i imponujący 230-metrowy basen. Przy odrobinie wyobraźni rosnące dookoła basenu krzewy mogą imitować kolumny oryginalnej konstrukcji.
Zbudowana na planie koła świątynia Apolla. Kiedyś na pewno przykryta była kopułą.
Potężny kompleks zabudowań na planie krzyża to tzw. Casino (część mieszkalna), Stadion-Ogród z trzema dziedzińcami i trzykondygacyjny Pałac Zimowy (nazwany tak z uwagi na odkryty w nim system grzewczy). Wszystko było bogato dekorowane marmurami i czerwonym kamieniem (czerwony to kolor cesarski).
Canopo, czyli oczko wodne w formie podłużnego basenu, będące kopią sanktuarium z okolic egipskiej Aleksandrii. Między innymi tutaj znalazła ucieleśnienie cesarska ciągota do podróży - przy basenie ustawione zostały kopie różnych posągów w stylu greckim, w tym np. ateńskich kariatyd.
Od strony południowej Canopo znajduje się budynek, w którym prawdopodobnie urządzano odpowiedniki dzisiejszych imprezek przy basenie.
Jedna z odnalezionych rzeźb.
Już bardziej antycznie być nie mogło.
Egipski krokodyl zupełnie jak żywy.
Za to lokalny żółw jak najbardziej żywy (choć można go pomylić z figurką). W basenie wypatrzyliśmy ich kilkanaście.
Malowniczy fragment budynku z klasycznymi kolumnami doryckimi przy jednym z placów.
Faktyczna rola niektórych budynków nie jest do końca znana. Łatwo jednak odróżnić, czy miały służyć cesarzowi i jego rodzinie, czy urzędnikom- w części cesarskiej używano czerwonego kamienia porfirowego i czerwonych zdobień, natomiast dekoracje w budynkach wyższych urzędników były w kolorach czerni i bieli.
Niesamowite jest spacerować po drodze, którą setki lat temu ktoś starannie wyłożył drobnymi białymi kamyczkami. Zaiste mrówcza robota!
A tu robota nie dosyć, że mrówcza, to jeszcze wymagająca talentu artystycznego- mozaiki na podłodze części nazywanej szpitalem (prawdopodobnie mieszczącej pomieszczenia gościnne). Takie arabeski typowe są dla architektury okresu cesarza Hadriana.
W niektórych miejscach zachowały się fragmenty fresków.
Palestra – trzy duże dziedzińce otoczone portykami i kryptoportykami.
Odsłonięty kwadratowy dziedziniec ma posadzkę wyłożoną marmurem w
geometryczne wzory. Tu dla odmiany kolumny korynckie.
Nimfeum- okrągła świątynia ku czci Wenus (w tle widać jej posąg).
Małe Termy, najprawdopodobniej do prywatnego użytku cesarza i jego rodziny. Składały się z szeregu pokoi z półkolistymi basenami przeznaczonymi na zimną i gorącą wodę.
Wielkie Termy służące różnego rodzaju oficjelom. Świadczą o tym czarno-białe dekoracje.
Wejście do Wielkich Term. Po lewej stronie widać, jak starannie układane były dekoracyjne kafle.
Szacuje się, że dzisiejsze stanowisko archeologiczne zajmuje zaledwie 20% terenu oryginalnej villi Adriana (dla zainteresowanych- dokładniejszy opis całości znaleźć można na przykład TUTAJ). Jedno jest pewne - Hadrian naprawdę miał rozmach! Jego następcy użytkowali obiekt jeszcze przez dwa stulecia, jednak już w IV wieku cesarz Konstantyn zaczął wywozić stąd dzieła sztuki do Konstantynopola. Powoli villa popadała w zapomnienie, zniszczono lub rozkradziono część zbiorów, a niektóre trafiły do muzeów np. w Rzymie czy Madrycie. W trakcie kolejnych wieków część kompleksu została rozebrana i posłużyła za materiał pod inne budowle. Villa Adriana popadła w kompletnie zapomnienie. Dopiero w połowie XVI wieku rozpoczęły się pierwsze wykopaliska. Znalezione podczas nich posągi i detale architektoniczne przeniesiono do Villi D'Este w centrum Tivoli, a prace odkrywkowe szczegółowo opisano w trzytomowych tzw. Kodach Ligorìo. To z kolei doprowadziło do ponownego wzrostu zainteresowania kompleksem- przybywali tu m. in. szukający natchnienia Rafael Santi, Michał Anioł czy Leonardo da Vinci. Pod koniec XIX w villa stała się własnością państwa włoskiego i od tego czasu prowadzone są (wreszcie!) systematyczne prace archeologiczne.
Prawdę mówić, zwiedzanie Villi Adriana w pełnym słońcu potrafi z lekka zmęczyć (biada tym, którzy zapomnieli wziąć ze sobą coś do picia!). Jednak to dopiero część atrakcji zaplanowanej w ramach wycieczki do Tivoli. Drugim obiektem, który umieściliśmy na naszej liście, była Villa D'Este. I tu od razu pojawił się problem logistyczny- jak tam dotrzeć? Pomysł pieszej wędrówki upadł, gdy zorientowaliśmy się, że jest to jakieś pięć kilometrów, w większości zresztą pod górę. Na szczęście internet podpowiedział nam, że co pół godziny spod kompleksu Hadriana w stronę centrum Tivoli kursuje autobus linii 4X. Okazało się, że bilety nabyć można w tej samej kasie, w której kupuje się karty wstępu do Villi Adriana, a (nieoznakowany) przystanek ulokowany jest przy samym wejściu. Uff, spora ulga (szczególnie dla nóg!). Tak oto przemieściliśmy się do centrum Tivoli (po raz kolejny to kierowca poinformował nas o konieczności opuszczenia autobusu na odpowiednim przystanku), skąd tabliczki pokierowały nas do słynnej Villi d'Este.
Tym razem w słowie "villa" nie ma żadnej zmyłki, faktycznie chodzi o duże, luksusowe domostwo. W tym momencie mamy właśnie do czynienia z efektem, o jakim pisaliśmy na wstępie- za jedyne 8 euro od osoby przeskakujemy 14 stuleci i z antyku przenosimy się prosto w rozszalały renesans z elementami baroku. Willa w kształcie zbliżonym do obecnego narodziła się w XVI wieku, gdy kardynał Ferrary Ippolito II d'Este został gubernatorem Tivoli. Postanowił on przebudować dawny budynek klasztorny zakonu benedyktynów i stworzyć przy nim kaskadowy ogród. No i zaczęło się szaleństwo, przy tworzeniu którego zatrudnieni zostali wybitni architekci i artyści epoki.
Budynek willi składa się z dwóch pięter i tarasu, przy czym obecnie wchodzi się od strony ulicy, czyli zwiedzanie zaczyna się od dziedzińca i górnego piętra- dawnych prywatnych komnat kardynała, natomiast oryginalnie goście wchodzili od strony ogrodów. Z zewnątrz całość wygląda niepozornie, ale to tylko pierwsze wrażenie, o czym zaraz się przekonacie.
Taki nieszczególnie imponujący widok budynku przedstawiał się gościom odwiedzającym Villę d'Este. Niezła wspinaczka!
A tu już tzw. długi korytarz ("Manica Lunga"), łączący pomieszczenia dolnego piętra. Na tym poziomie kardynał przyjmował gości i urządzał imprezy, więc to tutaj znajdują się najpiękniej udekorowane komnaty (a co, niech zazdroszczą!).
Środkowa sala dolnego piętra z fontanną oraz mnóstwem fresków na ścianach i sufitach.
"Leżeć z wzrokiem utkwionym w suficie" nabiera zupełnie innego znaczenia, gdy na tymże suficie wzrok napotyka takie cudeńka.
Od przepychu i kolorów fresków na ścianach może zakręcić się w głowie. Niestety, nie zachowały się żadne oryginalne meble- ród d'Este stopniowo podupadał i przestało ich być stać na utrzymywanie tak zbytkownej willi, więc meble i dekoracje stopniowo wywożono.
Oczopląs murowany. Ale przynajmniej jasnym jest, z czego w czasach renesansu utrzymywali się liczni malarze i inny artyści. Bo taka Kaplica Sykstyńska jest jedna, ale nowobogackich willi z czekającymi na zagospodarowanie ścianami i sufitami musiało być zatrzęsienie.
Wśród fresków znajdujemy miły dla oka symbol.
Z górnego poziomu willi wychodzi się na balkon- idealne miejsce do podziwiania panoramy okolicy. Kardynał miła tu dostęp ze swoich prywatnych pomieszczeń.
Po zwiedzeniu budynku willi przychodzi czas na przejście do słynnych ogrodów. Dlaczego słynnych? Były one jednymi z pierwszych w Europie renesansowych tzw. ogrodów cudów (giardini delle meraviglie), w których umieszczono wymyślne fontanny, rynny i oczka wodne oraz oplecione roślinnością pasaże. Ich urok polega też na tym, że położone są na wzgórzu, a zatem możliwa była przemyślana, kaskadowa kompozycja. Z naszego punktu widzenia urok ten przekształcił się w przekleństwo- oglądanie setek szemrających fontann było miłe tylko do momentu, gdy szliśmy w dół. Potem jednak trzeba było tą samą drogą wrócić....
Z budynku Villi d'Este wychodzi się na 200-metrowy taras, a z niego schodami do kaskadowego ogrodu.
Fontanna Bicchierone (Wielki Kielich)- dzieło Berniniego.
Udekorowana rzeźbionymi postaciami Fontanna dell’Ovato (Fontanna Owalna) - inaczej fontanna Tivoli. Na jej tyłach zbudowano sztuczne skały oraz grotę.
A tu taki mały żarcik architektów.
Fontana di Rometta (Fontanna rzymska). Po prawej stronie wilczyca z Romulusem i Remusem, po lewej statek z obeliskiem symbolizujący
rzymską wyspę Isola Tiberina. Położenie fontanny w tym miejscu jest nieprzypadkowe- jeśli się dobrze przypatrzyć, na horyzoncie widać Rzym.
Cento Fontane (Sto Fontann) – umiejscowiony przy głównej alei szpaler fontann porośniętych bujną zielenią.
Na szczęście mozolne wracanie z dolnej części ogrodów umilił nam odpoczynek przy Fontana dell’Organo (Fontannie Organów). Jest to największa z ogrodowych fontann, umiejscowiona w środkowej części kompleksu, na wysokości trzech stawów, które dzielą ogrody na część górną i dolną (która służyła kiedyś jako ogródek warzywny, a dopiero w miarę rozrastania się wodnego królestwa przekształcona została w ogród dekoracyjny). Swoją nazwę fontanna zawdzięcza napędzanym siłą wody i powietrza organom schowanym w jej konstrukcji, które trzy razy dziennie dają popis swoich możliwości (godziny tych mini-koncertów oznaczone są na mapce, którą dostaje się przy zakupie biletu). A przy okazji- spacerując po ogrodzie zobaczyć można rzeźby wyglądające na antyczne. I nie jest to przypadkowe podobieństwo, bo jak się okazuje wiele z nich przeniesiono tu z Villi Adriana oraz z innych wykopalisk archeologicznych.
Fontana dell'Organo widziana od dołu- tak, tak, za chwilę będziemy musieli wdrapać się na samą górę!
A tu już widok z górnego tarasu. Przed nami charakterystyczne trzy wodne baseny. Przy okazji warto wspomnieć, że wszystkie ogrodowe fontanny zaopatrywane są w wodę płynącą 300-metrowym tunelem bezpośrednio z rzeki Aniene i działają wyłącznie dzięki wykorzystaniu grawitacji oraz systemu śluz, bez jakichkolwiek pomp. Każdej sekundy fontanny ogrodowe zasilane są 500 litrami wody- imponujące i jednocześnie bardzo luksusowe, prawda?
Fontanna z bliska. Dopiero teraz widać, z jak wielu elementów się składa. Organy schowane są za drzwiczkami w środkowej części konstrukcji i otwierają się tylko na czas koncertu.
Wodne organy z Villa d'Este były pierwszym tego rodzaju urządzeniem na świecie. Później ten pomysł, jak i wiele innych testowanych w ogrodach Villa d'Este, wykorzystano w innych barokowych ogrodach ozdobnych całej Europy.
Aniołki (putta) i ślimaki (volty) to obowiązkowy element czasów baroku.
Przepiękne, majestatyczne zwieńczenie z orłem, herbem i nazwaniem rodu d'Este.
Ileż kunsztu trzeba, aby wyrzeźbić tak realistycznie wyglądające elementy dekoracyjne?
Niestety terenu willi i ogrodów nie ominęły chude czasy. Od XVIII wieku stała praktycznie niezamieszkana, gdyż jej utrzymanie okazało się zbyt drogie dla rodu d'Este. Wywieziono meble i zaniedbano ogrody. W końcu posiadłość przeszła we władanie rodu Habsburgów, a od końca XIX wieku przejął ją włoski rząd. Podczas II wojny światowej posiadłość ucierpiała w wyniku bombardowania, na szczęście udało się ją w dużej części doprowadzić do dawnego blasku. W 2001 roku kompleks znalazł się na liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO.
Przed wyjściem z Villi d'Este jeszcze ostatni rzut oka w kierunku Rzymu.
I spojrzenie w przeciwnym kierunku, na malowniczą starą część miasteczka Tivoli.
Tivoli obfituje jeszcze w inne atrakcje- Villa Gregoriana, ruiny świątyń Westy i Sybilli, ruiny sanktuarium Herkulesa, amfiteatr rzymski, kościół San Giovanni z pięknymi freskami, XV-wieczna forteca Rocca Pia..... Jednak po dniu spędzonym w dwóch Villach opisanych powyżej byliśmy już tak zmęczeni, że nie było mowy o kontynuowaniu zwiedzania. Wszystko wskazuje więc na to, że będzie trzeba kiedyś wrócić i odkryć pozostałe tajemnice tego malowniczego miasteczka....
Forteca Rocca Pia- jeszcze kiedyś tu wrócimy!
Komentarze
Prześlij komentarz