Republika San Marino (San Marino)
Tak się zabawnie złożyło, że w ciągu ostatniego roku odwiedziliśmy trzy z dziesięciu najmniejszych państw świata- Maltę, San Marino i Watykan. O Malcie opowiadają już inne nasze wpisy, na Watykan przyjdzie jeszcze czas, a dzisiaj chcemy opowiedzieć o San Marino, kraju, który ze swoimi 61,6 kilometrami kwadratowymi zajmuje piąte miejsce na liście miniaturowych państw. A jakby tego było mało, jest najstarszą na świecie republiką i ostatnią pozostałością po systemie włoskich państw-miast!
Do San Marino trafić można tylko w jeden sposób- drogą lądową z terenu Włoch, bo jest ono enklawą na terenie włoskim. Tak, tak, to zabawne państewko ma kształt wyspy, której cała 39-kilometrowa granica styka się z piękną Italią! Nawet najbliższy port lotniczy jest na terenie włoskim- w nadmorskim kurorcie Rimini. Poza tym, choć formalnie mowa jest o granicy, wjeżdżając do San Marino nie spotkamy kontroli paszportowej, a o zmianie kraju naszego pobytu poinformują tylko znaki drogowe... i smsy od operatora telefonii komórkowej.
My do Republiki San Marino trafiliśmy jadąc autostradą z Bolonii. Już z daleka widać charakterystyczny, górujący nad okolicą kształt Monte Titano, na którym umiejscowiona jest stolica o mało oryginalnej nazwie... San Marino. Próbowaliśmy dojechać na sam szczyt samochodem, ale był to średnio dobry plan, bo w niedzielne przedpołudnie ten sam pomysł miało wiele osób i wszystkie parkingi zapchane były na amen. Dlatego zjechaliśmy do dolnej stacji kolejki linowej, która kursując co 15 minut, zabiera chętnych do samego centrum starego miasta.
Oglądanie widoczków takich jak powyżej jest nieodłączną częścią pobytu w San Marino. Ale nie są one oczywiście jedyną atrakcją miasta. My w pierwszej kolejności natrafiliśmy na XIV- wieczny ratusz Palazzo Pubblico. Był on początkowo siedzibą rajców miejskich, a obecnie służy za siedzibę rządu. Wewnątrz znajduje się 60-osobowa Wielka Sala Rad, Sala Zgromadzeń i Sala Głosowań. Zwiedzać go niestety nie można, natomiast z zewnątrz widać, że jest to ładny, raczej prosty ale proporcjonalny budynek, ozdobiony niewielka wieżą z zegarem, namalowanymi nad nim postaciami świętych i kilkoma płaskorzeźbami. Na rogu budynku po prawej stronie od wejścia wkomponowana jest statua św. Marinusa. Przed ratuszem pełni wartę Gwardia Forteczna w kolorystycznie dość bijących po oczach mundurach, a na placu przed wejściem stoi sanmarińska wersja Statuy Wolności.
Ciekawym budynkiem jest stojąca niedaleko ratusza (hm, w sumie tu wszystko jest niedaleko...) przy Piazza Domus Plebis XIX-wieczna, neoklasycystyczna bazylika św. Marinusa. Rzuca się w oczy swoim kompletnym niedopasowaniem do otoczenia- korynckie kolumny nijak się mają do reszty miejskiej zabudowy. Wnętrze jest równie klasyczne, stylizowane raczej na rzymskie miejsca kultu niż na świątynię katolicką.
Idąc z katedry cały czas lekko pod górę, doszliśmy w końcu do największej atrakcji San Marino, malowniczych trzech zamków widocznych już z odległości kilkudziesięciu kilometrów i stanowiących symbol herbowy republiki. Są to umieszczone na trzech szczytach Mone Titano twierdze La Rocca o Guaita, La Cesta o Fratta oraz Montale. Były one elementami fortyfikacyjnymi San Marino, tak samo jak nadal zachowane baszty, bramy obronne i ciągnące się dookoła wysokie, kamienne mury obronne. Obecnie można je zwiedzać, a przechadzka po murach obronnych to kolejna okazja do podziwiania świetnych widoków na okolicę. Trzeba tylko uważać, żeby nie zrobić kroku za daleko, bo nie ma tu żadnych dodatkowych "turystoodpornych" zabezpieczeń.
W naszej relacji nie może też zabraknąć tego, z czego San Marino słynie w nieco innym kontekście.
Ponieważ republika leży poza terytorium Unii Europejskiej, całe autokary turystów przybywają tutaj z pobliskich kurortów, aby dokonać zakupów towarów luksusowych. A zatem poza tradycyjnymi magnesami, kubkami czy breloczkami, na stoiskach z pamiątkami zakupić można całą paletę perfum, wyrobów tytoniowych oraz.... broni. No dobra, z określeniem "broń" to pewna przesada, bo są to plastikowe "air soft gun'y", rozmaite scyzoryki typu McGyver oraz repliki szabli, kusz, mieczy i tym podobnych- jednak ilość sklepów oferujących taki towar jest tu tak nietypowo duża, że wzbudziła naszą ciekawość.
I tak, bogatsi o nowe przeżycia, zakończyliśmy naszą wizytę na Monte Titano. Jeszcze tylko zjazd kolejką, odebranie auta z parkingu i cała naprzód ku nowej przygodzie!
Do San Marino trafić można tylko w jeden sposób- drogą lądową z terenu Włoch, bo jest ono enklawą na terenie włoskim. Tak, tak, to zabawne państewko ma kształt wyspy, której cała 39-kilometrowa granica styka się z piękną Italią! Nawet najbliższy port lotniczy jest na terenie włoskim- w nadmorskim kurorcie Rimini. Poza tym, choć formalnie mowa jest o granicy, wjeżdżając do San Marino nie spotkamy kontroli paszportowej, a o zmianie kraju naszego pobytu poinformują tylko znaki drogowe... i smsy od operatora telefonii komórkowej.
My do Republiki San Marino trafiliśmy jadąc autostradą z Bolonii. Już z daleka widać charakterystyczny, górujący nad okolicą kształt Monte Titano, na którym umiejscowiona jest stolica o mało oryginalnej nazwie... San Marino. Próbowaliśmy dojechać na sam szczyt samochodem, ale był to średnio dobry plan, bo w niedzielne przedpołudnie ten sam pomysł miało wiele osób i wszystkie parkingi zapchane były na amen. Dlatego zjechaliśmy do dolnej stacji kolejki linowej, która kursując co 15 minut, zabiera chętnych do samego centrum starego miasta.
Tak naprawdę to Republika San Marino wzięła nazwę od nazwy miasta, a nie odwrotnie. Z kolei miasto nazwano tak od imienia świętego Marinusa, który uciekając przed prześladowcą chrześcijan, cesarzem Dioklecjanem, w 301 roku n.e. ukrył się na Monte Titano i założył tutaj wspólnotę religijną. W 1291 roku Stolica Apostolska oficjalnie potwierdziła suwerenność San Marino. W XV wieku do Republiki przyłączyły się kolejne miejscowości i w takim kształcie podczas Kongresu Wiedeńskiego w 1815 roku państwo zbudowane na bazie 9 zamków zostało ostatecznie uznane za niepodległe.
Początkowo Monte Titano (749 m.n.p.m.) było jedynym wzgórzem należącym do Republiki San Marino. Obecnie wzgórz tych jest siedem, bo choć tuż obok widać płaskie plaże i morze, enklawa leży na górzystym terenie wchodzącym w skład Apeninów.
Kolejka pochodzi z 1959 roku, od tego czasu była dwa razy gruntownie remontowana. Jest najszybszym sposobem dostania się na stare miasto. Ciekawostka- pierwszym "pasażerem" podczas inauguracyjnego przejazdu była figurka Matki Boskiej Fatimskiej. Koszt przejazdu to to 4,50 euro za bilet w obie strony, a 2,80 w jedną stronę.
Zabudowa San Marino niczym się nie różni od zabudowy włoskiej- domy w kolorze piaskowca pokryte ciemnoczerwoną dachówką.
Całkowita liczba ludności Republiki San Marino to około 30
tysięcy osób, za to turystów przyjeżdża tutaj mnóstwo. Sama kolejka
przewozi jakieś 350 tysięcy pasażerów rocznie! Dlatego nie dziwi mnogość języków słyszanych na Monte Titano, choć oczywiście urzędowo obowiązuje tutaj włoski. Do kompletu obowiązuje także waluta w postaci euro, a dominującą religią jest- co oczywiste- katolicyzm. Również ani powszechny styl architektoniczny, ani klimat niczym szczególnym nie odróżniają się od sąsiednich Włoch i tak naprawdę gdybyśmy nie mieli świadomości, że oto zwiedzamy odrębny kraj, na pewno sami byśmy tego nie zauważyli.
Zabudowa San Marino niczym się nie różni od zabudowy włoskiej- domy w kolorze piaskowca pokryte ciemnoczerwoną dachówką.
źródło: internet
A tak wygląda stolica San Marino rozrysowana na planie. Kręta droga to jedna opcja dojazdu, druga to kolejka linowa (zaznaczona u góry po lewej).
Z góry widać, że ta droga naprawdę jest kręta.
A na horyzoncie Adriatyk i włoskie kurorty, na czele z Rimini.
Dla kontrastu z drugiej strony po horyzont ciągną się pasma Apeninów.
Oglądanie widoczków takich jak powyżej jest nieodłączną częścią pobytu w San Marino. Ale nie są one oczywiście jedyną atrakcją miasta. My w pierwszej kolejności natrafiliśmy na XIV- wieczny ratusz Palazzo Pubblico. Był on początkowo siedzibą rajców miejskich, a obecnie służy za siedzibę rządu. Wewnątrz znajduje się 60-osobowa Wielka Sala Rad, Sala Zgromadzeń i Sala Głosowań. Zwiedzać go niestety nie można, natomiast z zewnątrz widać, że jest to ładny, raczej prosty ale proporcjonalny budynek, ozdobiony niewielka wieżą z zegarem, namalowanymi nad nim postaciami świętych i kilkoma płaskorzeźbami. Na rogu budynku po prawej stronie od wejścia wkomponowana jest statua św. Marinusa. Przed ratuszem pełni wartę Gwardia Forteczna w kolorystycznie dość bijących po oczach mundurach, a na placu przed wejściem stoi sanmarińska wersja Statuy Wolności.
Zaobserwowaliśmy pewne poruszenie wśród gwardzistów.
Turyści zostali poproszeni o przejście na drugi koniec placu. I dobrze się stało, bo stąd jeszcze lepiej widać wszystkie detale architektoniczne ratusza.
Na pierwszym planie Statua Wolności. W tle powód całego zamieszania- czarna limuzyna z tajemniczymi VIPami.
Kartusz z herbem wypatrzony na ratuszu. Ptak bardzo nam przypominał orła Jagiellonów.
Ciekawym budynkiem jest stojąca niedaleko ratusza (hm, w sumie tu wszystko jest niedaleko...) przy Piazza Domus Plebis XIX-wieczna, neoklasycystyczna bazylika św. Marinusa. Rzuca się w oczy swoim kompletnym niedopasowaniem do otoczenia- korynckie kolumny nijak się mają do reszty miejskiej zabudowy. Wnętrze jest równie klasyczne, stylizowane raczej na rzymskie miejsca kultu niż na świątynię katolicką.
Bazylika niczego sobie. Po jej prawej stronie dużo skromniejszy XVI-wieczny kościół św. Piotra oraz romańska dzwonnica z VII wieku.
W takim wnętrzu prędzej spodziewalibyśmy się pomnika Zeusa Gromowładnego niż katolickiego krzyża....
Wzrok przykuwają ozdobne stiuki. Jak się okazuje, wcale nie trzeba wymyślnych malowideł ani palety barw, aby osiągnąć zamierzony efekt dekoracyjny.
Św. Marinus jak żywy.
Srebrna urna z prochami świętego. Piękny ornament, prawda?
Idąc z katedry cały czas lekko pod górę, doszliśmy w końcu do największej atrakcji San Marino, malowniczych trzech zamków widocznych już z odległości kilkudziesięciu kilometrów i stanowiących symbol herbowy republiki. Są to umieszczone na trzech szczytach Mone Titano twierdze La Rocca o Guaita, La Cesta o Fratta oraz Montale. Były one elementami fortyfikacyjnymi San Marino, tak samo jak nadal zachowane baszty, bramy obronne i ciągnące się dookoła wysokie, kamienne mury obronne. Obecnie można je zwiedzać, a przechadzka po murach obronnych to kolejna okazja do podziwiania świetnych widoków na okolicę. Trzeba tylko uważać, żeby nie zrobić kroku za daleko, bo nie ma tu żadnych dodatkowych "turystoodpornych" zabezpieczeń.
Pierwsza wieża to zbudowana w XI wieku La Rocca o Guaita. Swój obecny kształt uzyskała po przebudowach z XV w. Jest największa z trzech zamków. Jak widać, została zbudowana
bezpośrednio na skale, bez fundamentów.
W bramie fortyfikacyjnej natrafiliśmy na niewielką kapliczkę i taką oto mozaikę. Ktoś ma może pomysł, co dokładnie robi ten święty?
Szczytem murów obronnych przechodzi się do drugiego zamku, La Cesta o Fratta. Miejsce jest tak malownicze, że oprócz turystów upodobały je sobie młode pary na zdjęcia ślubne.
I znowu widoczek jak z pocztówki. Choć budującym zapewne nie tyle chodziło o malowniczość, co o możliwość dogodnego spychania wroga ze skały....
Zbudowana w XIII wieku La Cesta o Fratta. Tutaj zagościliśmy na dłużej, bo mieści się w niej bliskie naszym zainteresowaniom Muzeum Starej Broni.
W muzeum było bardo klimatycznie- tego rodzaju wystawy wręcz idealnie wkomponowują się w surowe mury starych zamków i twierdz!
Widok ze szczytu drugiej wieży- na tle Apeninów widać po prawej wieżę trzecią, czyli Montale.
Niestety, XIII-wiecznej Montale nie można zwiedzać, a droga do niej nie jest już tak wygodna, jak do pierwszych dwóch, więc mało kto dociera w jej pobliże. My odpuściliśmy.
La Rocca widziana z drugiej wieży wygląda jak jeden z zamków Disney'a !!!
I ta sama La Rocca już w nieco szerszej perspektywie.Tutaj dobrze widać, jak wysoko wznosi się nad okolicą i jak utrudniony był do niej dostęp. Za to jaki niesamowity widok mieli właściciele!
Tre Torri (Trzy Wieże) lub Tre Penne (Trzy Pióra)- tak nazywane są zamki umieszczone w herbie San Marino. Dewiza "Libertas" ("wolność") nawiązuje do świętego Marinusa, który zakładając chrześcijańską osadę, oddał ziemię na własność ludziom ja zamieszkującym, uwalniając ich tym samym od dotychczasowej władzy świeckiej i duchownej.
W naszej relacji nie może też zabraknąć tego, z czego San Marino słynie w nieco innym kontekście.
Ponieważ republika leży poza terytorium Unii Europejskiej, całe autokary turystów przybywają tutaj z pobliskich kurortów, aby dokonać zakupów towarów luksusowych. A zatem poza tradycyjnymi magnesami, kubkami czy breloczkami, na stoiskach z pamiątkami zakupić można całą paletę perfum, wyrobów tytoniowych oraz.... broni. No dobra, z określeniem "broń" to pewna przesada, bo są to plastikowe "air soft gun'y", rozmaite scyzoryki typu McGyver oraz repliki szabli, kusz, mieczy i tym podobnych- jednak ilość sklepów oferujących taki towar jest tu tak nietypowo duża, że wzbudziła naszą ciekawość.
Brakuje tylko gustownych plakietek "Pamiątka z San Marino"
I tak, bogatsi o nowe przeżycia, zakończyliśmy naszą wizytę na Monte Titano. Jeszcze tylko zjazd kolejką, odebranie auta z parkingu i cała naprzód ku nowej przygodzie!
Przedostatni rzut okiem na Trzy Pióra....
... i już całkiem ostatni, bo San Marino powoli staje się majaczącym w oddali kopcem kreta.....
Byłam, zwiedzałam i...
OdpowiedzUsuńTo były moje pierwsze kolonie jako opiekunka. Pojechaliśmy do SM i wspólnie z innymi opiekunami nakupiliśmy hektolitry alkoholu :-D bo przecież bez cła i o wiele tańszy...
więcej grzechów nie pamiętam ;-)
Ha, mam nadzieję, że nie zużyliście tych hektolitrów od razu ;-) Przyznam, że akurat na alkohol nie zwróciliśmy uwagi, ale faktycznie podobno jest sporo tańszy.
Usuń