Dolny Śląsk - część 5 (Klasztor w Lubiążu)

Dzisiaj mowa będzie tylko o jednym obiekcie- ale za to JAKIM !!!!! Jedno z większych zaskoczeń naszej wycieczki po Dolnym Śląsku i prawdziwy hit całej naszej wyprawy: klasztor w Lubiążu. Od dawna wybieraliśmy się, by go zobaczyć.

Niby coś tam wcześniej słyszeliśmy o tym klasztorze, niby widzieliśmy też jakieś fotografie w internecie, ale wcale nam to nie przeszkodziło być zaskoczonym jego ogromem i przepychem. To naprawę olbrzymia budowla. z marszu robiąca ogromne wrażenie. Ponoć jest to drugie pod względem wielkości założenie architektoniczne w Europie. I to naprawdę widać.

foto zamki.pl
Ciężko pokazać na fotografii ogrom klasztoru stojąc przy nim. 
Widać go tak naprawdę dopiero z powietrza.
foto fb/klasztor lubiąż
Ten olbrzymi klasztor widać już z daleka 

Brama wjazdowa jest zapowiedzią tego, co zobaczymy tuż za nią




Przechodząc przez bramę warto zadrzeć głowę, żeby zobaczyć ślad historii, której mimo wysiłków nie udało się całkiem zatrzeć- pamiątki wizyty w klasztorze A.Hitlera

Jedna z niewielu na Dolnym Śląsku kolumn maryjnych. Ta znajduje się na placu klasztornym.

 Ściany klasztoru bogato zdobione, jak przystało na architektoniczną perłę śląskiego baroku 

Niestety z bliska widać też, jak bardzo podupadł klasztor i jak wiele jest jeszcze do zrobienia, by odzyskał dawną świetność  

Klasztorne mury 

Wieże kościoła klasztornego

Widok z dziecińca na kościół klasztorny


Najbardziej przyciągają wzrok detale architektoniczne 

foto fb/klasztor lubiąż
foto fb/klasztor lubiąż

Ale od początku. Zaczęło być ciekawie zanim jeszcze dotarliśmy do kasy biletowej. Przed klasztorem zaczepił nas bardzo miły i ciekawski starszy pan, który okazał się załogą punktu informacji turystycznej znajdującej się przy klasztorze, oraz jednocześnie skarbnicą wiedzy na temat mrocznej historii tego miejsca z okresu drugiej wojny światowej, kiedy to klasztor został przekształcony na zakłady produkcyjno-badawcze pracujące dla Trzeciej Rzeszy i wykorzystujące przy produkcji pracowników przymusowych. Ów Pan w sekrecie zdradził nam parę mało znanych informacji z wojennej historii klasztoru oraz pokazał sporo ciekawych materiałów, które uzbierał na temat jego wspomnianej działalności podczas wojny. Ale, jako że obiecaliśmy zachować owe sekrety w tajemnicy, słowa dotrzymujemy i  milczymy jak grób :-)  


Zresztą dobrze się złożyło, że spotkaliśmy tego Pana, bo wypełnił nam czas oczekiwania na otwarcie kasy biletowej (zwiedzanie odbywa się w grupach o każdej pełnej godzinie). Ale w końcu kasę otwarto, bilety zakupiliśmy i mogliśmy z kolei zacząć czekać na przewodnika.
  
Podczas oczekiwania można w salach położonych tuż przy wejściu obejrzeć średnio interesującą wystawę poświęconą samemu klasztorowi, zabytkom Dolnego Śląska oraz żegludze na Odrze. Można też "przepłynąć" po rzece wymalowanej na podłodze oraz podziwiać znacznie ciekawsze  od eksponatów sale klasztorne, w których znajdują się owe wystawy. Są one połączone w szereg pomieszczeń, w których znajdowała się dawna jadalnia opata.  Zachwyciły nas w tych salach przede wszystkim sufity bogato zdobione w sztukaterie o motywie roślinnym oraz umieszczony na plafonie fresk autorstwa Leopolda Willmanna przedstawiający Minerwę wychylającą się z niebios i wyciągającą młodzieńca z grzesznego ziemskiego padołu, na którym kuszą go Rozpusta, Bachus oraz Pycha- oczywiście z lustrem w dłoni.
Swoją drogą to ciekawe, że w jakby nie było katolickim klasztorze, sztuka odwołuje się do innych starożytnych bóstw z konkurencyjnej religii.    

Malowidła i sztukaterie na sufitach wprowadzają w klimat sztuki i architektury wypełniającej klasztor



Warto zwrócić uwagę na zawiasy i szyldy zdobiące drzwi do sal. 



Ciekawe, czy klucz do tej dziurki jeszcze istnieje 

W końcu ruszyliśmy za panią przewodnik w głąb klasztoru i stanęliśmy przed dosyć osobliwym jak na tego rodzaju budowlę portalem  prowadzącym do najładniejszej w opactwie sali- Sali Książęcej.

Portal nie wiedzieć czemu ozdobiony postaciami murzyna i Indianina. Co artysta miał na myśli ? 

Pierwsze, co przychodzi na myśl, kiedy widzi się po raz pierwszy salę książęcą, to słowo "ogromna". Wrażenie to ma poparcie w liczbach. Sala zajmuje całe 2 piętra i ma ponad 14 metrów wysokości, czyli zmieściłaby cały 4-piętrowy blok mieszkalny. Jej powierzchnia to 420m2. Kiedy już ogarniemy wzrokiem całą salę, to nie pozostaje nic innego niż zacząć się zachwycać. Mamy bowiem przed sobą jedną z największych i najpiękniejszych sal barokowych europy. Oto i ona: 



W sali chyba najbardziej przyciąga wzrok plafon z malowidłem o niebagatelnej (jak na malowidło) powierzchni 336m2. Przedstawia ono apoteozę wiary – zwycięstwo wiary katolickiej nad niewiernymi. Jest to dzieło wspomnianego już wcześniej malarza Michała Leopolda Willmanna, nazywanego też czasami śląskim Rembrandtem. Willmann tworzył swe działa w Lubiążu przez całe 40 lat i to właśnie on nadawał kierunek barokowemu malarstwu na Śląsku. 

O Willmannie krąży anegdota, iż jakoby chcąc zmobilizować do zapłaty za swe dzieła opata Lubiąskiego klasztoru, namalował go nagiego. Domalował opatowi strój dopiero wówczas, gdy ten uregulował należność wobec artysty. Mimo takich starć z władzami klasztoru, Michał Leopold Willmann po swojej śmierci spoczął w klasztornej krypcie na równi z opatami, co wówczas było na pewno wielkim wyróżnieniem.    


Na malowidle możemy też zobaczyć  fundatora opactwa – Bolesława Wysokiego (na zdjęciu poniżej to postać wskazująca ręką na budynek opactwa) oraz samego autora malowidła, który zostawił dla potomnych swój portret umieszczony w prawym dolnym rogu (mężczyzna w peruce).



Barok charakteryzuje się zamiłowaniem do symetrii oraz tym, że często wykorzystuje iluzję. Najlepszym tego przykładem jest powyższe zdjęcie, na którym widać symetrycznie umieszczone drzwi wejściowe, oraz równie symetryczne drzwi na piętrze. Ale uwaga- zarówno prawe drzwi na dole, jak i na górze, są tylko atrapą stworzoną po to, by zachować ową symetrię. 

Rzeźby w sali dzielą się na dwie grupy. Te, które przedstawiają postaci historyczne (jak rzeźby przedstawiające trzech cesarzy z dynastii Habsburgów), oraz rzeźby i motywy symboliczne i alegoryczne.

Jeden z cesarzy Habsburskich. Obok z każdego z cesarzy alegoryczne postacie symbolizujące ich cnoty takie jak Roztropność, Sprawiedliwość, Siła, Stałość, Bohaterstwo oraz Obfitość. 

 W narożnikach sali mamy personifikacje 4 kontynentów – Europy, Azji, Afryki i Ameryki

Atlas podtrzymujący balkon muzyczny

I jeszcze jedna zabawa iluzją. Postać nogami "wychodzi" z malowidła do trzech wymiarów.

Wszystko, co wygląda jak marmur, tak naprawdę nim nie jest. To stiuki, których autorem jest włoski artysta o nazwisku Provisore. Wbrew temu nazwisku jego dzieła nie okazały się prowizoryczne.

Sala podobno przetrwała w tak dobrym stanie tylko dlatego, że rosyjskie dowództwo wojsk stacjonujących w klasztorze po drugiej wojnie światowej kazało zamurować wejścia do sali, gdy jeden z szeregowych chodząc po strychu i malowidle na suficie przebił w nim dziurę i spadł na posadzkę sali, ponosząc śmierć na miejscu.

Zdecydowanie lepsze zdjęcia sali książęcej można zobaczyć po tym linkiem

Następny do obejrzenia był kościół, do którego dostaliśmy się przechodząc przez dziedziniec. Kościół ten obecnie jest już tylko pustą skorupą kościoła wypatroszoną prawie ze wszystkiego, co cenne, i nie pełniącą żadnych funkcji liturgicznych. Jest jednak ciekawy z innych względów. Można w nim spotkać rzadki widok gotyku "walczącego" z barokiem. Elementy obu stylów architektury przenikają się tu nawzajem, co nie jest często spotykane. 

W podziemiach kościoła znajduje się krypta, ale nie ma możliwości jej zwiedzania. Znajdują się w niej 98 sztuki zmumifikowanych zwłok. Poza Leopoldem Willmannem nie udało się ustalić tożsamości żadnej z osób tam spoczywających. Krypta w czasie wojny została ograbiona i zdewastowana przez z Armię Czerwoną. Natomiast w prezbiterium znajdują się trzy płyty nagrobne książąt piastowskich z XIV wieku.

Piękny przykład sklepienia krzyżowo - żebrowego  

 Bardziej gotycko być nie może


Ta misterna krata z 1701 roku jest jedną z niewielu rzeczy, które ocalały w tym pomieszczeniu 

Pusta rama obrazu, w którym znajdował się jeden z 43 obrazów Michała Willmana jest smutnym świadectwem tego, co kiedyś znajdowało się w tym murach.  

Do następnego punktu programu idziemy korytarzami ze śladami po wyprutych kablach zasilających stanowiska produkcyjne umieszczone tu w latach 40-stych XX wieku.   

Na ścianach widać, którędy szły grube przewody zasilające maszyny

Świadectwo nowszej historii. "Tylko dla kobiet" - tu pracowali przymusowi robotnicy z całej Europy


Stajemy przed kolejnymi drzwiami i znowu następuje gwałtowna zmiana scenerii. Z zaniedbanych i lekko zdewastowanych korytarzy i pomieszczeń z łuszczącą się na ścianach farbą wchodzimy do sali tak wypieszczonej, że nawet chodzić po niej nie można. To letni refektarz. 

Nad wejściem do refektarza wyjątek z reguły zakonnej nakazujący milczenie przy posiłkach.

Jak się dowiedzieliśmy, sala była w okropnym stanie i jej najnowszy remont trwał osiem lat. W czasach, gdy refektarz był miejscem, w którym spożywano posiłki, do sali dojeżdżała winda wwożąca na górę potrawy z kuchni umieszczonej tuż poniżej, ale obecnie ta funkcja nie została odtworzona.  

 W odnowionym refektarzu świeci po oczach nowiutka i trochę niepasująca do wiekowości ścian posadzka  z włoskiego marmuru.

Fresk z 1733 roku





Sztukateria z orłem śląskim 

Piękny zamek do drzwi. Szkoda że ktoś użył całkiem współczesnych śrub 

Jadalnia opata, sala książęca, kościół i refektarz letni. I to właściwie koniec wycieczki. Poczuliśmy niedosyt wrażeń i wiedzy o klasztorze. Tak wielki budynek, a tu raptem trzy sale, kościół i godzina zwiedzania? Rozumiemy, że mając do dyspozycji zaledwie godzinę, Pani przewodnik (która ewidentnie byłą przewodnikiem z misją, a nie tylko z wypłatą) przykazała nam tyle, ile mogła. Poza tym reszta klasztoru dopiero czeka na renowację, ale my nie chcemy tak długo czekać i na pewno wrócimy tam w maju podczas święta muzeum, kiedy będzie można zobaczyć znacznie więcej. Na przykład nad refektarzem podobno znajduje się przepiękna biblioteka, ale jest w remoncie i nie jest dostępna do zwiedzania na co dzień, a będzie można ją zobaczyć właśnie w maju.   

Tak prawdę mówiąc, to pewne zdziwienie budzi fakt, że klasztor jest tak mało znany jako atrakcja turystyczna. Gdyby się on znajdował we Francji czy Hiszpanii, to byłby oblegany przez turystów i kolejki do kasy ciągnęłyby się kilometrami, a w Lubiążu my swoją wycieczkę odbyliśmy w towarzystwie zaledwie kilku osób.    

Przy okazji naszła nas taka refleksja, że klasztor ten burzy utrwalony u wielu osób obraz skromnych mnichów żyjących w ascezie i surowych warunkach. Jak widać, i niektórzy mnisi lubili się pławić w luksusie i zbytku. Zresztą i dziś takich mnichów nie brakuje. 

Jeśli chodzi o dzień dzisiejszy klasztoru, to znajduje się on w rękach prywatnych, a dokładnie w rękach Fundacji Lubiąż, która powolutku remontuje te wiekowe mury. Patrząc jednak na stan klasztoru, jego wielkość i ogrom potrzeb, to obawiam się, że może to trwać całe dziesięcioleci- zwłaszcza jeśli remont miałby być finansowany tylko ze sprzedaży biletów.
      
Na koniec wycieczki jeszcze zjedliśmy dobry posiłek Karczmie Cysterskiej znajdującej się w pobliżu klasztoru (mniam!) i dalej w drogę !  

To nadal nie koniec naszej wyprawy na Dolny Śląsk! Już niedługo kolejny wpis.... 


Komentarze

  1. Widzieliście Lubiąż ,Ciekawa jestem czy byliście w Krzeszowie to już wyremontowany zespół klasztorny w Krzeszowie ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam jeszcze nie byliśmy. I to nawet cieszy bo wciąż dowiadujemy się o nowych miejscach które koniecznie musimy zobaczyć. Dziękuje za podpowiedz.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Niemcy- część 2 (Drezno)

Lubuskie- część 9 (Szydłów - zapomniana wieś, zaginiona twierdza)