Lubuskie - część 15 (Lubno - Stanowice - Bieganów)

I znowu wracamy w klimaty pałacowe. I niestety znowu spotkane podczas tej wyprawy obiekty znaleźliśmy w rożnym stadium degradacji. Ale przecież te mury, choć w ruinie, nadal są świadectwem historii, która się z nimi wiąże. A na koniec, by odejść od tych trochę przygnębiających widoków, podzielimy się jeszcze pewną ciekawostką z naszej najbliższej okolicy.

LUBNO (Liebenow)
Tym razem zaniosło nas w pobliże Gorzowa Wielkopolskiego do wsi Lubno która szczyci się tym, iż założono ją w 1243 roku, czyli w XIII wieku, co czyni ją jedną z najstarszych wsi Ziemi Lubuskiej.

Przejeżdżając przez wieś rzucił nam się w oczy najpierw znak, który mówi o tym, że formalnie rzecz biorąc wieś zaczyna się i kończy w tym samym miejscu. Ciekawe.

Potem w centrum wsi zauważyliśmy ten oto pomnik. Jest o tyle nietypowy że nie mówi (jak to zwykle bywa) tylko o jakimś wydarzeniu, ale są na nim wymienieni z imienia i nazwiska konkretni żołnierze, którzy być może zginęli walcząc o tę miejscowość? Nie wiadomo, bo tego już nie napisali na pomniku- dlaczego właśnie Ci żołnierze i w tym miejscu. Pomnik ten skojarzył nam się z niemiecką tradycją umieszczania w każdej wsi "Kriegerdenkmal'ów" z nazwiskami poległych w czasie I wojny światowej.

Mieliśmy już wyjeżdżać ze wsi, kiedy zauważyliśmy jeden ocalały słup bramy, który swą wyszukaną stylistyką wskazywał, że za nim może kryć się coś, co nas może zainteresować. Za słupem rozpościerał się gęsty zarośnięty park, który zapewne latem jest jedną ścianą zieleni

Ale jest zima, zatem krótka wycieczka w głąb gąszczy wąską ścieżką i zza drzew zaczął się przebijać obraz wysokich ruin dawnego pałacu. Gdyby to było lato, to za żadne skarby nie można byłoby dojrzeć tych ruin za gęstej roślinności.

Po dotarciu pod ocalałe resztki murów okazało się, że niewiele pozostało do oglądania. To już ostatnie stadium rozkładu tej niegdyś majestatycznej budowli.

Wieża jakimś cudem jeszcze utrzymuje pion, pomimo że pozostały z niej tylko dwie ściany.

Wieża od wewnątrz.

 
Ciężko zrobić dobre zdjęcia przez te krzaczory, ale latem chyba wcale nie byłoby widać tych murów.










Jeśli chodzi o historię pałacu, to jest ona dosyć typowa choć jest w niej parę ciekawostek o których można wyczytać w "internetach". Pałac jest XIX-wieczny i wybudowano go w latach 1865-1875 dla właściciela wsi niejakiego Juliusa von Bassewitza (porucznika zresztą), w modnym wówczas romantycznym stylu neogotyckim

Von Bassewitzowie niedługo cieszyli się nowym pałacem, bo już w 1889 roku zostaje on sprzedany wraz z całą wsią właścicielowi Stanowic, Karlowi Wilhelmowi Emilowi Rudolphowi Treichel. W rękach Treichelów pałac zostanie niemal aż do wybuchu II wojny. W międzyczasie  pałac przechodzi w dzierżawę w ręce kolejnych braci Treichel. Najpierw pałac przejmuje Georg potem Carl, po nim Hans - Carl - Viktor który żeni się z baronową Celiną - Sarą - Kamilą z domu Freiin von Mirbach. Po tym mezaliansie rodzina zyskuje tytuł hrabiowski i  prawo do używania przedrostka (spójnika?) von.

Latach 30 XX wieku historia rodziny Treichel i samego pałacu zaczyna wiązać się z powstającym w Niemczech ruchem narodowo - socjalistycznym czyli po prostu z nazistami.
Hans - Carl był aktywnym członkiem NSDAP zatem często w pałacu gościli przeróżni działacze partii i członkowie SS którzy tu uprawiali jazdę konną. Częstym gościem był też ich sąsiad z pobliskiego Dühringshofen (Bogdańca). Mowa tu o przyszłym kacie Warszawy i pogromcy powstańców wielkopolskich generale Erich von dem Bach-Zelewski który był wielkim zwolennikiem nazizmu. I to właśnie Bach-Zelewski sprawił, że ostatni właściciele pałacu, czyli Hans Carl Victor oraz jego żona stali się również zagorzałymi faszystami.
Zaangażowanie w krzewienie ruchu narodowo - socjalistycznego Treichlów zostało docenione przez samego Adolfa Hitlera który na nocleg 2 marca 1932 roku zatrzymuje się w pałacu. Krótko potem właściciel pałacu w Liebenow zostaje oficerem SS z legitymacją członkowską z numerem 1 043 459 czyli dosyć nikim jak na tą ogromną zbrodniczą organizacje. 

Tu kończy się dobra passa Hansa - Carla - Victora i jego żony Celiny - Sary - Kamili (najwyraźniej imiona w klasie wyższej były nadawane hurtowo). Wiosną roku 1932 baronowa znudzona wiejską sielanką i zapachem obornika za oknem zaczęła narzekać mężowi, że się nudzi i chce jechać do stolicy, by się trochę odchamić. Hans próbował się wymówić od wyjazdu bólem brzucha, ale na baby nie ma rady. Pojechali.
Powodem bólu brzucha okazało się ostre zapalenie wyrostka robaczkowego. W dniu 7 marca 1937 roku Hans Carl Victor już w Berlinie przechodzi pilną operację, lecz niestety za późno. W wyniku komplikacji podczas operacji umiera.

Jego śmierci psychicznie nie wytrzymuje żona Celina Sara Kamila. Kiedy ciało 37 letniego Hansa przywieziono z powrotem do  Liebenow i złożono w kaplicy, młoda wdowa dzień i noc czuwała przy zmarłym mężu, nie chcąc opuścić trumny. W końcu targana wyrzutami sumienia popełnia samobójstwo strzelając do siebie. W ten oto sposób dwa dni potem, po wystawnych uroczystościach, ciągnięty końmi karawan zawiózł dwie trumny na rodowy cmentarzyk gdzie złożono je do grobów. 

Wyczytałem, że ogrodzony żerdziami cmentarzyk znajduje się w lesie na przedłużeniu jednej z alejek parku dworskiego i że pozostały na nim trzy tablice nagrobne. Wśród nich również ta należąca do Celiny i Karola von Treichelów (ponoć same ciała jednak zostały zabrane). Ciekawostką jest, że daty śmierci i urodzin na nagrobkach miały być wyryte znakami runicznymi. No cóż... Hitlerowcy lubili się odwoływać do dawnych zwyczajów germańskich. 

Niestety my nie zobaczyliśmy tych nagrobków. Dawny pałacowy park dziś  zdziczały i kompletnie nieczytelny nie ułatwia poszukiwań. Może jeszcze kiedyś tam wrócimy i spróbujemy znaleźć te groby. Oczywiście tragiczna śmierć młodej wdowy musiała wygenerować w umysłach miejscowych gawędziarzy ducha kobiety, która ponoć w powłóczystej białej szacie galopuje na koniu poprzez gęstwiny zaniedbanego parku jęcząc przy tym przeraźliwie.  
   
A potem to jest już z górki. Po śmierci von Treichel'ów majątkiem zarządza oczywiście nikt inny jak sam generał Erich von dem Bach-Zelewski który w 1939 roku pałac sprzedaje.

Rzecz jasna po 1945 roku majątek zostaje znacjonalizowany i do 1963 roku mieści się w nim siedziba PGR i  mieszkania. Po 1963 roku pałac opustoszał i zaczął powoli popadać w ruinę. Najpierw zawalił się dach, potem w wyniku brawurowej jazdy nieostrożnego traktorzysty zawaliła się ściana... I tak dalej i tak dalej aż do stanu, jaki widać na wyżej załączonych zdjęciach. A jak słyszałem jeszcze pod koniec lat 80-tych i na początku 90-tych pałac był jeszcze do wyremontowania. Żal tego kawałka XIX-wiecznej architektury, choć był gniazdem hitlerowskiej gadziny. 
foto: wikipedia
Jak widać, jakiś czas temu jeszcze stały resztki neogotyckiej wieży. Dziś nawet jej już nie ma.

Tradycyjnie rzut oka w przeszłość zaklętą na starych fotografiach. Tak to wyglądało kiedyś.



Na tej rycinie widać pałac w swej najbardziej ozdobnej formie. Zwróćcie uwagę na zwieńczenia wieżyczek, których na innych rycinach już nie ma.

I jeszcze jedna wyczytana ciekawostka historyczna dotycząca rodziny von Treichel'ów . 

"Tragiczna para pozostawia po sobie troje dzieci: Gizelę Carmen (ur. 5.07. 1925 w Lubnie), Marinę Celinę (ur. 5.09.1928 w Lubnie) oraz Hansa Adolfa Ericha (ur. 5.06.1932 w Lubnie). I choć ich prawnym opiekunem zostaje oczywiście von dem Bach-Zelewski, jednak faktyczną opiekunką staje się ich ciotka Mimi von Mirbach.

I to jest prawdziwa wolta historii. Bo Mimi von Mirbach jest utalentowaną wiolonczelistką. Poza tym jest członkinią Kościoła Wyznającego, czyli tego, który otwarcie przeciwstawiał się nazizmowi. Ale to mało, bo Mimi von Mirbach wraz z potomkami oficera SS pomagała podczas II wojny Żydom, za co w 1981 uhonorowana została tytułem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” i ma swoją oliwkę w Instytucie Yad Vaszem w Jerozolimie."
Za echogorzowa.pl

W Lubnie jest jeszcze kościół. Architektonicznie prosty jak stodoła. Ale to nic dziwnego, bo kościół pochodzi z z przełomu XIII i XIV wieku. A był jeszcze bardziej prosty, bo widoczna ceglana zakrystia została dobudowana dopiero w XIX wieku.

Wyszperaliśmy że w tym właśnie roku umieszczono na drewnianej dzwonnicy kościoła dzwon wykonany w berlińskiej firmie J. F. Thiele o średnicy 77 cm, ale czy własnie ten krzyż jest tego pamiątką?

STANOWICE (Stennewitz)
Po odnalezieniu pałacu (co wcale nie było trudne, bo mieści się on w samym środku wsi) najpierw w oczy rzuca się kontrast pomiędzy odrestaurowaną bramą i zabudowaniami gospodarczymi, a samym pałacem, który straszy obitym tynkiem i pustymi oczodołami okien. Skąd taki nietypowy stan rzeczy?


Wyczytaliśmy, że choć pałac został po wojnie rozgrabiony i zdewastowany, to jednak same mury przetrwały w stanie bardzo dobrym.  

W latach 50. XX wieku przeprowadzono remont i adaptację pałacu na potrzeby PGR'u, który ustanowił tutaj swą siedzibę. Wówczas to wprowadzono nowe ściany działowe, zlikwidowano kominek w sieni, otynkowano fasadę, zaś główny korpus w miejsce łupku pokryto papą. Na piętrze budynku głównego umiejscowiono przedszkole, a w skrzydłach urządzono mieszkania pracownicze. Ponadto przeprowadzono prace tynkarskie w elewacji południowo-wschodniej korpusu głównego i elewacji północno-wschodniej skrzydła zachodniego. Natomiast niepowodzeniem zakończyły się prace polegające na osuszeniu podpiwniczonej części pałacu. 

Od lat 90-tych pałac był w posiadaniu Agencji Nieruchomości Rolnych, która do roku 2003 dzierżawiła go niejakiemu Jorgenowi Möllerowi. W tym okresie wymieniono pokrycie dachowe skrzydła zachodniego, wprowadzając blachę ocynkowaną. A  ostatnią inwestycją, mającą miejsce w latach 90. XX wieku, było niewprawne otynkowanie elewacji wschodniej budynku.

Od roku 2008 zespół pałacowy wraz z folwarkami dzierżawi (lub też zakupił - bo różne są informacje) Zakład Utylizacji Odpadów w Gorzowie który dokonał remontu zabudowań folwarcznych utworzył tam Gorzowski Ośrodek Technologiczny.

Oczywiście były plany remontu pałacu. Nawet zostały dokonane zaawansowane badania konserwatorskie i utworzone projekty renowacji, ale suma 11 milionów zł przerosła ZUO. To było w 2010 roku, a teraz ponoć w obliczu posuwającej się degradacji budowli i wzrostu cen koszt wyniósł by od 20 mln. Czyli o wiele więcej niż może wyłożyć obecny właściciel. Nawet gdyby się udało zdobyć 50 % dotację z Unii lub od konserwatora.
Na chwilę obecną jedyną szansą dla obiektu jest znalezienia inwestora, który wydzierżawi lub odkupi płac i wyłoży tę niebagatelną sumę. 
Za zachod.pl

Tak pałac wyglądał w czasach swej świetności

Tak przed objęciem go w posiadanie przez ZUO

A tak dziś

Pałac z innej strony

I z dalszej perspektywy

Teren pałacu jest otoczony ogrodzeniem, a brama zamknięta na głucho, zatem nie udało nam się bliżej podejść, ale znaleźliśmy parę fotografii zrobionych z bliska na stronie zachod.pl .





Do dziś w pałacu zachowała się oryginalna konstrukcja więźby dachowej, historyczna stolarka okienna, która znajduje się jeszcze w południowo-wschodniej elewacji, wraz z oknami z końca XIX wieku, drewniane boazerie, klatka schodowa w korpusie budowli, drewniana podłoga deskowa i parkiet oraz posadzka z ośmiokąt­nych płytek ceramicznych, stolarka drzwiowa z supraportami, a także sztukatorski wystrój sufitów w części pomieszczeń.
Nie było nam dane tego zobaczyć, więc musimy wierzyć na słowo Lubuskiemu Konserwatorowi Zabytków.  

Jeśli kogoś interesuje historia pałacu, to zaczerpnąwszy informacji z czeluści internetów donoszę, iż obecny kształt budowli reprezentujący cechy eklektyzmu z przewagą form neorenesansowych pochodzi z lat 1870-1871 i wiąże się z przebudową oraz rozbudową, jaka miała miejsce z inicjatywy ówczesnego właściciela dóbr ziemskich Carla Treichela. Wzniesiono wówczas dwa nowe skrzydła oraz dominantę w formie wieży. Kolejnym właścicielem dóbr został w 1898 roku Georg Treichel, który w 1912 roku otrzymał indygenat szlachecki. Do­bra Stennewitz znajdowały się w rękach tej rodziny do 1945 roku. "Wyzwalając" Stennewitz Rosjanie zabili Treichela, a jego żonę powieźli w głąb związku radzieckiego i słuch po niej zaginął. 


DĄB JOHANNA LUDWIGA TIECKA
Na koniec tego wpisu historyczna ciekawostka z okolic naszego miejsca zamieszkania. Pomiędzy Cybinką a wsią Bieganów rozciąga się gęsty i wielce malowniczy las. Przez ten las idzie ścieżka przyrodniczo - edukacyjna "Bieganów". Spacerując tą ścieżką mijamy rozłożysty wiekowy dąb szypułkowy. Duże, ładne drzewo jakich wiele w naszych lasach, ale ten konkretny dąb nosi imię. To dąb imienia Johanna Ludwiga Tiecka. Ów jegomość znany jest nam przede wszystkim z tego iż napisał znaną wszystkim bajkę "Kot w butach". 

Tieck był częstym gościem pałacu w Ziebingen (Cybince) i jako przyjaciel domu pomieszkiwał sobie w nim od czasu do czasu, toteż tak mała miejscowość jak Ziebingen postanowiła uczcić wizyty tak znakomitego gościa nadając jego imię właśnie temu niespodziewającemu się takiego zaszczytu drzewu. 

Dąb przed wojną. Tabliczka przymocowana do pnia głosiła:
"Tajny radca dworu Johann Ludwig Tieck urodzony w Berlinie, dnia 31 Maja 1773 roku zmarł w Berlinie, dnia 28 Kwietnia 1853 roku. Baśń ludowa Kot w butach została napisana pod tym dębem i wydana w zbiorze baśń."

Niestety tutaj mieszkańcy przedwojennego Ziebingen wykazali się myśleniem życzeniowym.  Baśń "Kot w butach" została opublikowana po raz pierwszy w Berlinie w roku 1797, czyli zanim pisarz począł odwiedzać Ziebingen. Ale na pewno w Ziebingen Tieck stworzył inne dzieła i na pewno bywał przy dębie nazwanym później jego imieniem. 
Za M.Schieche i G.Jaeschke

Dąb stoi do dziś, oczywiście niemiecka tablica zniknęła po 1945.

Po wielu dziesięcioleciach przypomniano sobie o Cybineckim okresie twórczości pisarza i o dębie jego imienia. Postawiono tablice z inskrypcją która jak widać powiela legendę o Kocie w butach napisanym pod tym dębem. No cóż, niech i tak będzie. W końcu i tak stanie się to niezaprzeczalną prawdą.
(Nawiasem pisząc - polska tablica też długo nie przetrwała)

Rozejrzyjcie się po okolicy może gdzieś w gęstwinach lasów czy wśród małych wiosek czai się jakaś ciekawa historia. Czasem wystarczy otworzyć oczy i wyjść z domu żeby się z nią spotkać.   

Komentarze

  1. Fantastycznie opisana historia.! mam nadzieje ze przeczytam więcej o Cybince i okolicy. Bardzo interesuje mnie historia Kłopotu ale niestety w ,,czeluściach,, internetu jest bardzo mało informacji. Pozdrawiam serdecznie :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Poddawanie w wątpliwość faktu napisania "Kota w butach" pod tym dębem, jest krzywdzące! Związki Ludwiga Tiecka z terenami Ziebingen sięgały okresu przed napisaniem "Kota w butach". Otusz bliskim przyjacielem poety jeszcze z czasów gimnazjum był Wilhelm von Burgsdorff, który urodził się w Ziebingen i do rodziny którego ów majątek należał. To on zaoferował rodzinie Tieck dach nad głową w swojej posiadłości w Ziebingen. Tak więc Ludwig Tieck mógł odwiedzać swojego przyjaciela wcześniej, jeszcze zanim z rodziną zamieszkał w Ziebingen. Zatem można przyjąć, że fakt napisania ludowej baśni „Kot w butach” latem 1797 roku w cieniu ogromnego dębu folwarku Busch (obecnie Bieganów) jest całkiem prawdopodobny.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dolny Śląsk - część 1 (Kłodzko)

Niemcy- część 2 (Drezno)