Włochy - część 5 (Werona)

Werona (wł. Verona) to miejsce, które odwiedzane jest przede wszystkim ze względu na status "miasta miłości" uwiecznionego w szekspirowskim dramacie "Romeo i Julia" i również nam tak właśnie się kojarzyło. Położenie miasta na zbiegu głównych szlaków komunikacyjnych, przy trasie wiodącej z Mediolanu do Wenecji, z jednej strony jest jego błogosławieństwem, a z drugiej przekleństwem. Świetnie, że każdy ma tutaj "po drodze", ale jednocześnie bliskość wielu innych ciekawych miejsc powoduje, że turyści wpadają zrobić sobie fotkę w domu Julii i rzucić okiem na rzymski amfiteatr, po czym pędzą dalej, nie zaglądając już w inne zakątki. My spędziliśmy w mieście kilka godzin i chcemy dziś pokazać choć trochę z jego różnorodności, bo jak się okazało, oprócz "miasta miłości" ma ono jeszcze kilka innych przydomków.


Architektura historycznego centrum Werony to spuścizna pięciu epok- rzymskiej, średniowiecznej, czasów rodu Della Scala, epoki weneckiej i austriackiej. Można się do niego dostać z kilku stron, my weszliśmy przez reprezentacyjną XVI- wieczną bramę miejską Portoni della Bra. Jak łatwo zauważyć, brama przeszła modyfikacje- m.in. pod koniec XIX wieku umieszczono w niej wielki zegar.

Tuż za bramą czekały nas dwie niespodzianki. Pierwsza to rząd przepięknych kolorowych kamienic... i rozstawione na ich tle uzbrojone po zęby wojskowe patrole. Niestety, takie widoczki towarzyszyły nam przez cały pobyt we Włoszech- o przyczynach pisaliśmy TUTAJ, kiedy opowiadaliśmy o Mediolanie). Drugim zaskoczeniem był potężny rzymski amfiteatr, o istnieniu którego nie mieliśmy pojęcia. To świetny przykład, jak bardzo Werona zaszufladkowana jest przez historię Romea i Julii! Wracając do amfiteatru- trochę wstyd, że nic na jego temat nie wiedzieliśmy, bo to trzeci co do wielkości zachowany amfiteatr rzymski, nazywany popularnie Arena. Amfiteatr powstał w I w.n.e. , w XII w. część zewnętrzna konstrukcji zawaliła się po trzęsieniu ziemi, później tradycyjnie zaczął stanowić źródło budulca dla innych konstrukcji, ale na szczęście w którymś momencie miejscowi oprzytomnieli i dzięki temu możemy oglądać to, co zostało. Mało tego, od ponad stu lat Arena wykorzystywana jest do organizacji wielkich wydarzeń operowych i koncertowych, bo na ocalałej widowni może zmieścić się 15 tysięcy osób. 

A oto i Arena. Jeśli się dobrze przyjrzeć, po lewej stronie widać pozostałości wyższego, zewnętrznego pierścienia murów- jeden z czterech ocalałych do dziś łuków.



Czyż kolorowe kamienice pozbawione militarnej "dekoracji" nie wyglądają o niebo przyjemniej?


I kolejny patrol. Nadal nie jestem pewna, czy taki widok sprawia, że człowiek czuje się bezpieczniej, czy wręcz przeciwnie- pogłębia poczucie zagrożenia.


Spacerem przeszliśmy dalej, w stronę wewnętrznych placów Starego Miasta i po kilkunastu minutach trafiliśmy na Piazza delle Erbe (Plac Ziół). To najbardziej reprezentacyjny miejski plac, pełen życia i kolorów. W czasach rzymskich było tutaj forum- publiczne miejsce spotkań i rozmów, a obecnie stoją na nim kramy z różnymi lokalnymi produktami na sprzedaż oraz kilka knajpek. Jak się okazało, miejsce to aż kipi od ciekawych historii i legend.


Detalom domów wokół Piazze delle Erbe można przyglądać się z zachwytem w nieskończoność.

Pochodzące z XVI wieku freski  ze scenami mitologicznymi i alegorycznymi na domu Mazzantich. Dzięki modzie, która się tutaj na nie rozwinęła, Werona uzyskała przydomek "Urbs Picta"- "pomalowanego miasta". Dom ozdobiony kolorowymi freskami był oznaką prestiżu danego rodu.



Arco della Costa- przejście z Piazza della Erbe w jedną z bocznych ulic, nad którym wisi żebro wieloryba. Nie jest do końca pewne, skąd się tam wzięło, ale widnieje już na XVIII-wiecznych obrazach z tego miejsca. Widoczny tutaj "mostek" między budynkami używany był przez rajców miejskich udających się do Pałacu Sprawiedliwości, którzy dzięki temu nie musieli przeciskać się zwykłą ulicą i narażać się na spotkanie z nie zawsze przyjaźnie nastawionym tłumem.

Teorii co do pochodzenia tej kości jest kilka. Miała ona być wotum pielgrzymów lub uczestników wypraw krzyżowych przywiezionym z Ziemi Świętej, a według innej wersji wykopaliskiem archeologicznym. Bardzo prawdopodobne jest też, że to po prostu reklama, która w bramie powiesił właściciel pobliskiej apteki.


W tle wysoka na 84 metry wieża Lambertich. Według legendy została ona zbudowana jako ofiara przebłagalna pani Lamberti, która zabiła kochankę swojego męża. Na wieży umieszczone były dzwony, które do końca jej dni miały jej przypominać o popełnionej zbrodni.

Charakterystyczne reprezentacyjne budowle z czerwonej cegły to jedna z dwóch werońskich szkół architektonicznych. Na zdjęciu widzimy Domus Mercatorum, w którym od początku XIV wieku siedzibę mieli przedstawiciele bogatych kupców. Tradycja jest podtrzymywana i obecnie znajduje się tutaj Izba Handlowa Werony.

Druga szkoła oparta jest na marmurze i charakteryzuje okres pod koniec średniowiecza, gdy miastem rządził ród Della Scalla. Na Piazza dell Erbe stoi marmurowa fontanna Madonny Werońskiej (sama figura to recykling rzymskiej figury) z połowy XIV wieku. Widoczne na podstawie figury głowy opatrzone są inskrypcjami, z których jedna ogłasza światu, że Werona to "Miasto marumuru" (Marmorei Verona). 


W tle za fontanną widoczna jest wieża Gardella. Ona również powstała na zlecenie rodu Della Scalla, a na jej ścianie w 1370 roku umieszczono pierwszy publiczny zegar miejski.

A tu już przeskok w czasie. Obok średniowiecznej Gardelli ulokowany został Palazzo Maffei. Jego bogate zdobienia są bardzo nietypowe jak na Weronę (wystarczy zresztą porównać go ze stylem pozostałych budynków na placu). Jeśli się dobrze przyjrzycie, to zauważycie, że parter zbudowany jest w dosyć prostym i przysadzistym stylu toskańskim, pierwsze piętro to nieco bardziej wyrafinowany styl joński, a drugie piętro to wyrafinowany barok. Bogata rodzina Maffei sprowadziła architekta specjalnie w Rzymu, gdzie tego typu pałace były bardzo modne. 

Jeszcze jeden rzut okiem na barokowe detale, a przy okazji na zegar na wieży Gardella.


Przed pałacem Maffei stoi kolumna, a na niej lew. Na pewno kojarzycie ten symbol. Pisaliśmy o nim nie tak dawno w części poświęconej Bergamo (TUTAJ). Lew to symbol świętego Marka, który jest patronem Wenecji, czyli jak się łatwo domyślić kolumna jest spuścizną okresu weneckiego panowania nad Weroną.


Jak łatwo się domyślić, nie ominęliśmy największej atrakcji Werony, czyli domu szekspirowskiej Julii. A właściwie umownego domu, bo tak naprawdę kamienica należała do rodu Capelletti (a stąd już przecież tylko krok do nazwiska Capuletti, które nosiła Julia). Dom znajduje się przy ulicy Via Capello i wystarczy podążać za tłumem, aby go odnaleźć. Położony kilka ulic wcześniej dom Romea Monteki nie cieszy się takim zainteresowaniem, ale pewnie dlatego, że prywatny właściciel nie udostępnia go do zwiedzania). 
Tu mały offtopic- William Szekspir w Weronie nigdy nie był i tylko wyobrażał sobie, jak wygląda to miasto. Dlatego opisywał ja z radosną fantazją, umieszczając w nim np. kanały i gondole na wzór weneckich. I niestety, wszystkie dziś "zidentyfikowane" budynki z jego utworów to tak naprawdę dowolnie wybrane miejsca, nieco podrasowane na potrzeby turystów.



Wejście na podwórze domu Julii nie sposób ominąć....


... częściowo dzięki tej tablicy... 


... ale przede wszystkim z uwagi na te karteczki, tysiące karteczek poprzyklejanych w bramie. Są to imiona, nazwiska, daty ważne dla zakochanych, a czasem także sentencje lub prośby o błogosławieństwo dla miłości. Trochę to dziwne, zważywszy jak skończyli Romeo i Julia.


Karteczki i napisy sięgają prawie pod sam sufit. 


O ile przyczepianie karteczek jest nieszkodliwe, o tyle takie napisy na murze zabytkowej kamienicy to już trochę przesada.


Zobaczcie, jak ciekawie budowane są te kamienice. Reprezentacyjna część przylegająca do ulicy jest wysoka na kilka pięter, ale już skrzydła budynku tworzące podwórze są zdecydowanie niższe.

A oto i słynny balkon Julii. Za kilka euro można tam wejść i zrobić sobie zdjęcie. Przy okazji- budynek jest autentyczny, ale sam balkon już nie, odbudowano go dla turystów w XX wieku.


Zdjęcie można sobie zrobić także z figurą Julii. Jak się dobrze przyjrzycie, zobaczycie ją w głębi fotki po lewej). Żeby się tam jednak dopchać, trzeba mieć anielską cierpliwość i sporo szczęścia, bo oczywiście zdjęcie chce mieć każdy. To, co tutaj widzicie, to późny wrzesień, więc nawet nie chcę myśleć, jakie tłumy zbierają się tutaj w pełni sezonu!


My aż tyle cierpliwości nie mieliśmy, więc Julia została uwieczniona tylko w postaci popiersia. Zauważcie, że jej twarz jest dużo ciemniejsza od rąk i biustu. Wytłumaczenie jest proste, codziennie setki turystów przytulają się do figury i polerują ją w ten sposób na złoty kolor. 


A co z kościołami Werony? We włoskim mieście nie może przecież zabraknąć tego rodzaju budowli.  W Weronie też jest ich sporo, dzięki czemu w epoce karolińskiej zyskała ona nawet miano "Małego Jeruzalem". Spacerując trochę na chybił-trafił wąskimi uliczkami, trafiliśmy na gotycki kościół św. Anastazji. Jest to najważniejszy zabytek sakralny Werony i jej największy kościół, którego budowa rozpoczęła się w XIII wieku i tak naprawdę nigdy się nie skończyła, co widać chociażby po fasadzie.

Gotycki portal świątyni skonstruowany jest z różnokolorowego marmuru i zawiera rzeźbione sceny biblijne. Wyżej widzimy jednak już tylko mało reprezentacyjne cegły.

Tu ewidentnie jeszcze coś miało być. Ale albo skończyły się fundusze, albo moda na tego typu architekturę i budynek nie doczekał się artystycznego wykończenia.


Umieszczony na zewnątrz grobowiec jednego z głównych darczyńców kościoła, Giuglielmo de Castelbarco, w formie arki z baldachimem. Był to pierwszy tego typu grobowiec w Weronie, później tak samo chowano wielu przedstawicieli rodu della Scalla.

Posadzka kościoła zbudowana została z marmuru w trzech kolorach- białym i czarnym (symbol szat dominikanów) oraz czerwonym (symbol krwi Chrystusa). Nawy oddzielone są dwunastoma kolumnami (symbolika apostolska).

Bogato dekorowane sufity. 

Kościół słynie z fresków.

Niektóre z fresków ozdabiają wejścia do bocznych kaplic, będące najczęściej własnością możnych rodów Werony.


A tu już Duomo, czyli katedra w Weronie pw. Błogosławionej Dziewicy Maryi. Na zdjęciu widzimy jej zachodnią fasadę.


Wejścia strzegą kolejne już marmurowe lwy.


A taki herb wypatrzyliśmy na szczycie pod dachem.


Ostatni etap naszego spaceru po Weronie prowadził wzdłuż rzeki Adygi opływającej najstarszą część miasta. W ten sposób trafiliśmy na zbudowany z czerwonej cegły Ponte Scaligeri (most Scaligerów), który zaprowadził nas do  gotyckiego zamku Castelvecchio. Powstał on w średniowieczu i obecnie też ma kształt średniowieczny, natomiast "po drodze" wielokrotnie go przebudowywano na potrzeby kolejnych epok. Teraz mieści się tutaj muzeum.


Widok z mostu Scaligerich na inny most, Ponte di Vittoria, z początku XX wieku.







Na koniec jeszcze na chwilę przenieśliśmy się z powrotem w czasy starożytne, a to za sprawą stojącego tuż przed zamkiem Arco del Gavi- tryumfalnego Łuku Gawiuszów. W zasadzie jest to rekonstrukcja z 1932 roku, bo oryginał zburzyli ponad sto lat wcześniej Francuzi, robiąc miejsce dla przejeżdżających tędy transportów wojskowych. Na szczęście rekonstrukcja jest na tyle udana, że jeśli się o tym fakcie nie wie, łatwo ulec złudzeniu, że mamy do czynienia z autentykiem. 

I tak oto nasza wycieczka zatoczyła historyczną pętlę- od starożytnego amfiteatru po starożytny łuk triumfalny, a my zmęczeni, ale zadowoleni, wyruszyliśmy na odkrywanie kolejnych skarbów Wenecji Euganejskiej. Ale o tym to już następnym razem.....




Komentarze

  1. Byliście teraz, ostatnio? Mi Werona kojarzy się z zimnem, bo byłam kiedyś w grudniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byliśmy we wrześniu 2017, pogoda jak u nas w lecie :)

      Usuń
  2. W Weronie byliśmy w listopadzie :) Super miejsce, które warto odwiedzić!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wpis zawiera bardzo ciekawe informacje

    OdpowiedzUsuń
  4. Werona szczerze mówiąc nie urzekła mnie w trakcie wycieczki objazdowej po Włoszech. Polecam Bolonię i Rzym. Najpiękniejsze miejsca. Na https://bolonia.pl/ poczytacie o Bolonii. Żałuję też, że mało czasu poświęciłam na Bolonię, gdyż tylko 2 dni, ale będę mieć pretekst, by tam wrócić.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Niemcy- część 2 (Drezno)

Lubuskie- część 9 (Szydłów - zapomniana wieś, zaginiona twierdza)