Lubuskie - Raz jeszcze w Drzeniowie i Gęstowicach

Kiedy w listopadzie byliśmy w Drzeniowie, aby zobaczyć ruiny mauzoleum (Lubuskie część 2), skrywała je przed naszymi oczami jeszcze bujna leśna roślinność. Obiecaliśmy sobie wówczas, że kiedy już opadną liście, to powrócimy w to miejsce, by raz jeszcze sfotografować te stare mury. Jest styczeń, ładna pogoda, słońce świeci, zatem czas spełnić daną sobie obietnicę i raz jeszcze pojechać do Drzeniowa. Przy okazji znajdziemy też inne skarby...


 Tak. Teraz zdecydowanie lepiej widać ruiny mauzoleum.
















 Po drodze do mauzoleum spotkaliśmy inny prawdziwy zabytek, którego nie widzieliśmy ostatnim razem- 500 letni dąb.  

... o czym nawet świadczy stosowna tablica informacyjna. Szkoda że tylko, że ów zabytek przyrody chyba jest już w podobnym stanie jak pobliskie ruiny mauzoleum. 

Przy okazji poszukaliśmy śladów po nie istniejącym już pałacu. Jednak poza np. tym murem, który zapewne kiedyś otaczał majątek hrabiego von Finckensteina, niewiele znaleźliśmy.

 Ten budynek zapewne kiedyś też wchodził w skład założenia pałacowo - parkowego. Byś może za tą bramą jest więcej śladów po przeszłości tej wsi. Prawdopodobnie za nią znaleźlibyśmy też bramę z herbem, o której wspominaliśmy poprzednio, ale niestety brama jest zamknięta na głucho i na teren za nią nie ma wstępu.

Malownicza aleja prowadząca do byłych pałacowych dóbr. I znowu niestety brama. 

We wsi stoi też kościółek, który sam w sobie jest mało ciekawy, ale znajdują się na nim i jego okolicy dwa interesujące elementy: 

Trzy wmurowane w ściany kościoła tablice. Pierwsza z XVII wieku, być może wmurowana w czasie powstania tego kościoła. Druga upamiętnia renowację kościoła w 1934 roku, a trzecia upamiętnia radę kościelną.    

 Tak kapliczka wyjątkowo nie jest przerobionym pomnikiem upamiętniającym poległych w czasie pierwszej wojny światowej. Za to cokół kapliczki przypomina jako żywo dawną chrzcielnicę.   

  Wróciliśmy też raz jeszcze do pobliskiej wsi Gęstowice, by sfotografować malutki budyneczek, w którym dawno temu parkował zaprzęgany w konie wóz strażacki. Gdy z mini wieżyczki  zabrzmiała syrena czy dzwon, to strażacy wraz z końmi tu się właśnie zbiegali, by zaprzęgać wóz i jechać gasić pożar. Gdzieniegdzie te budynki nadal są wykorzystywane jako garaż na wóz strażacki OSP.  

Tajemniczy metalowy element i chyba przedwojenna lampa na ścianie remizy.


Komentarze

  1. Lampa na remizie jest już raczej powojenna. A za czasów trakcji konnej do alarmowania używano raczej różnego rodzaju gongów i/lub trąbek ;) Wieże remiz służyły pierwotnie głównie do suszenia węży tłocznych (stąd otwory wentylacyjne). Masowe instalowanie syren elektrycznych rozpoczęło się dopiero gdzieś w latach 60. XX w. W tym samym okresie wyszły z użycia sikawki ręczne (prawdopodobnie ostatnią wycofano na Mazurach w 1969 r.), niemal całkowicie znikła też trakcja konna (zastąpiły ją dedykowane samochody lub traktory z przyczepą). Lata 60. to także szczyt rozwoju sieci OSP - praktycznie w każdej wsi była jednostka terenowa lub PGR-owska. Był to jedyny moment, gdy liczba jednostek straży zbliżyła się do przedwojennej niemieckiej (każda pipidówa miała swoją straż). O ile w danym powiecie słubickim w latach 60. było ok. 65 jednostek straży, to dziś jest ich łącznie 22.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Niemcy- część 2 (Drezno)

Lubuskie- część 9 (Szydłów - zapomniana wieś, zaginiona twierdza)