Malta- część 4 (południowa część wyspy)


Lato w pełni! W związku z tym w dzisiejszym wpisie powracamy na pełną słońca Maltę. Pamiętacie, jak ostatnim razem pływaliśmy statkiem? (TUTAJ) Dziś dla odmiany jeździć będziemy autobusem, który obwiezie nas po najciekawszych zakątkach południowej części wyspy, które okażą się całkowicie inne niż to, co zobaczyliśmy do tej pory. 


Malta od strony organizacyjnej okazała się dla nas pewnym wyzwaniem, bo panuje tutaj ruch lewostronny. W związku z tym nie odważyliśmy się utartym zwyczajem wynająć samochodu i zwiedzać wszystkiego na własną rękę. Alternatywą okazało się skorzystanie z autobusów turystycznych, które (podzielone na trzy trasy: Południe- czerwona, Północ-niebieska, wyspa Gozo- zielona) objeżdżają cały kraj na zasadzie wsiądź-wysiądź (szczegóły znajdziecie na stronach tych firm TUTAJ i TUTAJ- i tu dwie uwagi: Według rozkładu autobusy kursują co pół godziny lub co godzinę, w praktyce bywa z tym różnie, zależnie od natężenia ruchu po drodze. Nabywając bilety trzeba też koniecznie sprawdzić, o której jest ostatni kurs, żeby nie utknąć gdzieś w głębi wyspy). Swoja drogą to ewenement na skalę światową- trzy autobusy wystarczą, aby ogarnąć cały kraj wzdłuż i wszerz!

Tak wyglądała nasza trasa. Na pewno zorientujecie się, że nie wszystkie jej punkty"zaliczyliśmy", ale właśnie na tym polega rozsądne podróżowanie- z mnóstwa atrakcji zawsze staramy się wybierać konkretnie to, co nas interesuje i odpuszczać sobie resztę.


Autobusy trasy Północnej i Południowej startują ze Sliemy, więc po raz kolejny właśnie tam rozpoczął się nasz dzień. Plan był prosty- trochę zobaczyć nie ruszając się z górnego pokładu autobusu, a trochę pozwiedzać aktywnie. Oczekując na przystanku, poznaliśmy nietuzinkową panią- żwawą i opaloną na oko co najmniej 60-letnią Czeszkę, która opowiedziała nam, że jest już na emeryturze i postanowiła przeprowadzić się na ciepłą Maltę, gdzie dorabia sprzedawaniem turystom biletów na różne atrakcje i już trzeci sezon z rzędu żyje tam sobie bardzo szczęśliwa. Wychodzi na to, że wyspa dla niektórych jawi się jako raj na ziemi!
  
W końcu zapakowaliśmy się do autobusu, oczywiście na gwarantujący lepsze widoki górny pokład. Ponieważ pierwsze punkty trasy położone są w Valetcie i odwiedziliśmy je już wcześniej, wielkie zwiedzanie rozpoczęło się dla nas od przystanku położonego po drugiej stronie Wielkiego Portu, czyli w Vittoriosie- jednym z Trzech Miast, dawnej maltańskiej stolicy (nazywała się wtedy Birgu, co bywa mylące do tej pory,  bo obie nazwy używane są wymiennie).

Uliczki zabytkowej Vittoriosy są nie mniej klimatyczne niż znajdująca się po drugiej stronie Wielkiego Portu Valetta. Nic dziwnego, przecież to tutaj była maltańska stolica zanim zakon przeniósł ją do Valetty.

 Przy tym jakże malowniczym rondzie znajduje się przystanek autobusów hop-off/hop-on w Vittoriosie. W klika minut można stąd dojść do Muzeum Morskiego, Muzeum Malty w Czasie Wojny i odrestaurowanego Fortu st. Angelo.


Pierwszym interesującym nas miejscem było Muzeum Malty w Czasie Wojny (Malta at War Museum).  Jak już pisaliśmy w poprzednim odcinku naszej maltańskiej opowieści, ludność wyspy ogromnie cierpiała wskutek oblężenia i nalotów w czasie II wojny światowej- na wyspę spadło ponad 16 tysięcy różnego rodzaju bomb. W takiej sytuacji aby przetrwać, niezbędne były odpowiednie schronienia. Kiedy rozpoczęła się II wojna światowa, na wyspie było tylko pięć podziemnych bunkrów, ale w reakcji na coraz dramatyczniejszą sytuację, w miękkiej wapiennej skale wydrążono całe kilometry korytarzy i sal, w których w razie potrzeby mogła się zmieścić większość ludności wyspy. Zresztą "zmieścić" to mało powiedziane- niektórzy ludzie żyli w tym podziemnym labiryncie całymi miesiącami. Dlatego oprócz sal mieszkalnych powstały tu izby szpitalne (łącznie z porodówką), kaplice,  pokoje robocze. Podczas zwiedzania muzeum istnieje możliwość wejścia do części tego podziemnego kompleksu (uwaga! nie dla osób z klaustrofobią!). To wręcz niewiarygodne, jak ludzie potrafili przetrwać w straszliwym zaduchu, zbierającej się wilgoci, ciemności, ciasnocie i hałasie. Na nadziemną część muzealnej ekspozycji składają się natomiast setki przedmiotów osobistych związanych z codziennością życie na oblężonej wyspie. Dzięki temu muzeum jest bardzo autentyczne i daje głęboki obraz tego, z czym trzeba się tu było borykać. Dla nas było to zdecydowanie najciekawsze maltańskie muzeum i jedno z lepszych o takiej tematyce, jakie w ogóle wizytowaliśmy.
Stronę muzeum znajdziecie TUTAJ.

Muzeum warto odwiedzić choćby dlatego, że jest bardzo ciekawy obiekt, ulokowany w XVIII-wiecznych koszarach wojskowych.
źródło: internet

 źródło: internet

Klaustrofobiczne korytarze dziś oświetlane są elektrycznie. Jak strasznie musiało w nich być, gdy jedynym źródłem światła były świece i lampy naftowe. Dzisiaj w czasie zwiedzania turyści dostają obowiązkowe kaski, bo korytarze są tak niskie, że można sobie zedrzeć skalp. Wyższe osoby po takiej trasie strasznie też boli kark od schylania się!

Tak, nadal jesteśmy w wapiennych korytarzach pod ziemią. Tutaj urządzono pokój chorych.

Jedna ze wspólnych sal podziemnego schronienia.


Kolejnym odwiedzonym przez nas miejscem w Vittoriosie było Muzeum Morskie. Jest to największe muzeum na wyspie, w którym zgromadzono ponad 20 tysięcy eksponatów związanych z bogatą historią maltańskich podbojów morza- w tym mapy, elementy wyposażenia statków i okrętów, stroje, miniatury i wiele innych obiektów związanych z tematyką morską. Prawdę mówić było tego tyle, że aż nas przytłoczyło i od pewnego momentu zaczęliśmy oglądać już bardzo wybiórczo. Jednak dwa muzea jedno po drugim to chyba trochę za dużo! Jeśli ktoś nie ma ochoty na zwiedzanie muzealnych wnętrz, warto przynajmniej przejść się nabrzeżem i pooglądać "zaparkowane" jachty i łodzie.
Stronę muzeum znajdziecie TUTAJ

Muzeum Morskie to ten duży budynek z wieżą zegarową.

Jeden z przepięknych modeli historycznych statków w Muzeum Morskim.

A tu już współczesne jachty kołyszące się na falach. Skromnie licząc jest ich tam przycumowanych kilka setek.

Jak widać, niektóre jachty są już z nieco wyższej półki. 

A tu dla kontrastu maltańska łódka malowana we wzory nawiązujące do tradycyjnych. Przy spokojnym morzu sporo takich łódek przewozi turystów między brzegami Wielkiego Portu. 


Z Muzeum Morskiego już tylko kilka kroków dzieliło nas od Fortu St. Angelo. Widzieliśmy go już wcześniej z pokładu stateczku obwożącego nas po Wielkim Porcie i bardzo chcieliśmy tutaj dotrzeć. I udało się! Fort zaczynał swoją karierę w XIII wieku jako Castrum Maris (Zamek nad Morzem). Dominując nad półwyspem Birgu, stanowił strategiczny punkt w obronie Wielkiego Portu przed wszystkimi, którzy w ciągu wieków mieli na niego chrapkę. W 1530 roku stał się siedzibą zakonu Rycerzy Maltańskich oraz kwaterą Wielkiego Mistrza, więc został przez nich dodatkowo ufortyfikowany oraz przechrzczony na Fort Świętego Anioła. Nawet po przeniesieniu stolicy na drugi brzeg, do Valletty, fort nadal pełnił bardzo ważną rolę obronną. Różne rodzaje wojsk stacjonowały w nim nieprzerwanie aż do 1979 roku (ostatnia była Królewska Marynarka Wojenna). Obecnie odrestaurowany fort jest udostępniony turystom. Niestety, odrestaurowane sprawiło, że stał się bardzo sterylny i zaglądając do pomieszczeń ciężko jest się wczuć w klimat.... ale potem wychodzi się na górę i rewelacyjny widok rekompensuje wszystko. Trzy Miasta z jednej strony, Valetta z drugiej, pomiędzy nimi  wody Wielkiego Portu- można by to oglądać w nieskończoność.
Stronę fortu znajdziecie TUTAJ

Widok na fort od strony Valetty. Budową przypomina trochę wielowarstwowy tort, prawda? Miało to swój sens, bo nawet gdyby nieprzyjaciel wdarł się na dolny poziom, można było prowadzić obronę z górnych ufortyfikowań.

Widok na fort od strony Wielkiego Portu. Imponujące mury robią wrażenie niełatwych do zdobycia.


Strategicznie rozmieszczone baterie skutecznie pilnowały wejścia do Wielkiego Portu.

Widok z murów- bezcenny! Przed nami Valetta, a po prawej wyjście z portu na otwarte morze.

I jeszcze jedno zdjęcie z widokiem na Valettę.

Rzuca się w oczy silne ufortyfikowanie całego nabrzeża. To z pewnością efekt całych stuleci smutnych doświadczeń, gdy położoną w bardzo dogodnym miejscu na Morzu Śródziemnym wyspę próbowały przejąć m.in. wojska Imperium Osmańskiego. 


No nic, pora opuścić Vittoriosę i udać się w dalszą część podróży wesołym autobusem. Przez kilka kolejnych przystanków nie wysiadamy, zadowalając się tym, co widać z poziomu górnego pokładu. A widoki są naprawdę miłe dla oka. Do tego wiatr we włosach i słońce, jednym słowem pełen relaks!

XVII-wieczny barokowy kościół św. Katarzyny w Żejtun, siedziba tutejszego archidiakona. Jednocześnie przez prawie 300 lat był to najwyższy budynek w całej południowej wiejskiej części Malty. 

Zabawne, jak autobus chwilami ledwo daje radę wykręcać w wąskich uliczkach. Mijane przez nas maltańskie miasteczka mają rozmiary niewiele większe od przeciętnej polskiej wioski i nasuwają na myśl tylko jedno skojarzenie- miniatury. Miniaturowe domy jak dla lalek, miniaturowe ulice, miniaturowy kraj. 

Do kompletu dołożyć należy miniaturowe pola uprawne. Bardzo ciekawe są te kamienne murki oddzielające poszczególne fragmenty.


Po kilkunastu kilometrach takich widoczków (heh, na Malcie nic nie jest daleko), dojeżdżamy do starej rybackiej wioski Marsaxloxx. Jej nazwa pochodzi od połączenia maltańskich słów marsa (port) i xloxx (wym. szlok, wiatr południowo-wschodni). Jest to bardzo charakterystyczne i kolorowe miejsce, latem oblegane przez turystów. Dzieje się tak z dwóch powodów- mnóstwo zacumowanych  tu tradycyjnych łodzi luzzu sprawia, że nad zatoką zrobić można wyjątkowo piękne zdjęcia, a jednocześnie rybacki charakter wioski to gwarancja smacznych i świeżych posiłków rybnych. Nam ryby posiłki do szczęścia nie są potrzebne, ale widok na zatoczkę jest rzeczywiście przepiękny. A od patrzenia na dziesiątki żółto-czerwono-zielono-błękitnych luzzu można dostać oczopląsu!

Tak Marsaxloxx wygląda z okien samolotu. Na pierwszym planie Fort S. Lucien.

Nie bez powodu miejscowość nazywana jest "kolorową wioską". Jest to jedno z niewielu widzianych przez nas na Malcie miejsc, które wyróżniało się mocnymi kolorami drzwi i okiennic od wszechobecnego piaskowego beżu...

....a od kolorów tradycyjnych rybackich łodzi luzzu można dostać oczopląsu. Łodzie te są bardzo wytrzymałe, mają wzmacniany kadłub, dzięki czemu świetnie spisują się w różnych warunkach atmosferycznych. Bardzo często na burcie wymalowany jest kształt oka- to pozostałość z czasów pogańskich, czyli oko Horusa lub oko Ozyrysa, ochronny symbol odrodzenia.

Gdyby ochronne oko nie pomogło, zawsze zostaje jeszcze wizyta w jednym z prawie 400 maltańskich kościołów. Głównej katolickiej świątyni w Marsaxloxx patronuje Matka Boża Pompei.

Tak wygląda Malta od strony mniej komercyjnej. Południowa część wyspy to własnie ta mniej uczęszczana przez turystów, spokojniejsza okolica.

A tu już dalsza droga. Jaki fajny kaktusowy żywopłot :)

To chyba coś w rodzaju tutejszych willi (jak tu się nie zgubić???).

Po drodze mijaliśmy kilka takich wież, wyglądających jak budynki strażnicze. Nie udało się nam jednak ustalić ich przeznaczenia.

Ta pałaco-willa również nie była typowy budynkiem w tej części wyspy. 


Po wizycie w Marsaxloxx kontynuujemy podróż w stronę kolejnej lokalnej atrakcji związanej z morzem. To Blue Grotto- Błękitna Grota, wyrzeźbiona morskimi falami w wapiennych klifach. Wszystkie przewodniki opisują to miejsce jako absolutne "must see"- podobno woda w grocie ma niesamowity lazurowy kolor, podobno jest tam bardzo klimatycznie, podobno to niezapomniane przeżycie. My mieliśmy spore wątpliwości, czy korzystać z tej atrakcji, bo jak się okazuje do samego Blue Grotto dostać się można tylko od strony morza, przy pomocy lokalnych przewoźników oferujących 20-minutową przejażdżkę za około 10 euro. W końcu zdecydowaliśmy się poprzestać na podziwianiu widoków z brzegu i kontynuować wycieczkę autobusem.

W tej części Malty nie ma łagodnych plaż, a wysokie, skaliste klify. To fascynujące, jak różnorodne brzegi może mieć taka malutka wysepka.

Blue Grotto widziane z brzegu.

I jeszcze jedno spojrzenie w kierunku morza.


Po tym punkcie podróży autobus oddala się od wybrzeża i powoli wraca w kierunku Sliemy. Po drodze są jeszcze dwa przystanki- pozostałości po świątyniach neolitycznych oraz kamieniołomy. Decydujemy się na wizytę w tych ostatnich, bo tradycja pozyskiwania i obróbki wapienia jest tak charakterystyczna dla Malty, że chcielibyśmy się o niej dowiedzieć czegoś więcej. Wysiadamy zatem w miasteczku Siggiewi i ruszamy w stronę nieczynnego już kamieniołomu, który obecnie pełni funkcję niedużego muzeum. Niestety, okazuje się być kolejną miniaturką i dowiadujemy się znacznie mniej, niż chcieliśmy. 

Kamieniołomy po lewej stronie drogi. Duża część wyspy to złoża wapienia, który wydobywany i obrabiany jest do celów budowlanych i dekoracyjnych.

Dekoracje wykonane z wapienia są dla Malty bardzo charakterystyczne.

W muzeum obrazowo pokazane są poszczególne kroki pozyskiwania wapienia.


A tutaj przegląd narzędzi używanych na przestrzeni wieków.

I jeszcze współczesne wyroby- do kupienia w każdym sklepie z pamiątkami.

W ogrodzie radośnie dojrzewają cytrusy.

A tu jedne z największych zwierząt, jakie widzieliśmy na Malcie (większe były tylko osiołki i krowy).



Po tym punkcie programu nie pozostało nam nic innego, jak poczekać na ostatni autobus i spokojnie powrócić do Sliemy. Po drodze pocieszyliśmy jeszcze oczy widokiem maltańskich miasteczek.

Gdzieś w Siggiewi. To najwyraźniej maltańska wersja domów w zabudowie szeregowej. Oczywiście wszystko z wapienia.

I kolejna malownicza uliczka, przy której ktoś użył opcji kopiuj-wklej.

A na koniec podróży święty, który wygląda, jakby dyrygował ruchem. Nie byłoby w tym w sumie nic dziwnego, w końcu to ultrakatolicka Malta!



PS.- Jeśli zainteresowała Was Malta, więcej o tym kraju poczytacie w naszych poprzednich wpisach:
Malta - Sliema i Wielki Port TUTAJ
Malta - Valetta TUTAJ
Malta - Saint Julian's TUTAJ

Komentarze

  1. Świetnie! Myślę, że to bardzo fajna propozycja, aby zwiedzić Maltę. Na pewno wskazówki dotyczące tego, co warto zwiedzić będą pomocne, a ja dodatkowo wspomnę o stronie https://relaksuj.pl/ile-trwa-lot-z-polski-na-malte-poznaj/ . Tam dowiecie się między innymi o tym, ile czasu trwa lot. Koniecznie zerknijcie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobają mi się zagraniczne kierunki, ale lubię też spędzać wakacje w Polsce, bo mogę zwiedzić np. piękne jeziora. Właśnie zerkam na stronę https://gokajak.com/ i wydaje mi się, że zdecyduję się na kilka akcesoriów, na zbliżający się sezon w przyszłym roku. Lubię pływać kajakami i jest to dla mnie bardzo fajna aktywność. Ciekawe, w jaki sposób wygląda to za granicą i czy pływanie kajakami również jest aż tak popularne. Czy spotkaliście się z tym na jakiś wakacjach?

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja chętnie zobaczę jakieś ciekawe miejsca do zwiedzenia w Polsce. Nie ukrywam, że interesuję się miejscami, gdzie są jeziora, bo kocham po nich pływać. Marzeniem jest kiedyś łódka, przyczepa podłodziowa aluminiowa i podróż w dowolnym momencie w pięknie miejsca. Mam wrażenie, że czasem właśnie nie doceniamy pięknych miejsc, które można zobaczyć w Polsce. Byliście kiedyś na Mazurach lub nad jakimiś okolicznymi jeziorami? Jeśli jeszcze nie, to koniecznie musicie nadrobić.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć, fajny blog zauważyłam jednak że zdjęcie i opis jaki podajesz to nie jest wcale blue grotto- to jest tylko pierwsza formacja skalna, blue grotto jest kilkadziesiąt metrów dalej i na prawdę przepiękne- nic dziwnego że czujesz się trochę rozczarowany tym "must-see" bo nie dotarłeś do niego. A jest to rzeczywiście wyjątkowo piękna i unikatowa formacja skalna- polecam wybrać się raz jeszcze :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Niemcy- część 2 (Drezno)

Lubuskie- część 9 (Szydłów - zapomniana wieś, zaginiona twierdza)