Grecja - część 1 (Korfu)

Grecka wyspa Korfu była dla nas pierwszym i ostatnim elementem wyprawy do albańskiej Sarandy (więcej TUTAJ), bo to właśnie z lotniska na Korfu prowadzi najkrótsza droga do tej części Albanii. Wyspa kusiła nas jednak przez cały czas pobytu w Sarandzie i w końcu zdecydowaliśmy się wykorzystać okazję poeksplorowania chociaż tego małego kawałka Grecji i zobaczenia czegoś więcej, niż tylko lotniska i terminalu promowego. 


Korfu na wyciągnięcie ręki- taki widok z okien to prowokacja do wycieczki! 

Całodniowe wycieczki z Sarandy na Korfu oferowane są przez niektóre biura turystyczne. My jednak postanowiliśmy zorganizować sobie grecki dzień na własną rękę, żeby nie musieć dostosowywać się do sztywnego programu grupy. Organizacja okazała się nieszczególnie trudna- bilety na prom lub wodolot zakupić można przy porcie w Sarandzie, a całą resztę wyczytaliśmy w internecie (wszystkie szczegóły organizacyjne naszej wyprawy znajdziecie na końcu wpisu, pod "informacje praktyczne"). Gdybyście zastanawiali się, czy wybrać prom, czy wodolot, to podpowiadamy różnicę: wodoloty są szybsze, ale zdecydowanie przyjemniej płynie się promem- decyzję podejmijcie sami. My aby rano nie tracić czasu, płynęliśmy wodolotem do Grecji, a z powrotem na spokojnie wróciliśmy promem.


Po wylądowaniu na greckiej ziemi mieliśmy najpierw pomysł, aby wyspę zwiedzić autobusem typu "Hop On- Hop Off". Okazało się jednak, że głupim zbiegiem okoliczności nie zabraliśmy ze sobą wystarczającej ilości gotówki, a karta bankomatowa została w hotelu w Sarandzie :( na szczęście szybko okazało się, że w niczym nam to nie przeszkodziło. Do pierwszej zaplanowanej atrakcji, czyli starówki Korfu, dotarliśmy z terminala promowego pieszo w kilkanaście minut. 

Tutaj mały offtopic dla wyjaśnienia wątpliwości co do nazw- Korfu to najbardziej na północ wysunięta grecka wyspa na Morzu Jońskim. Polska nazwa Korfu, angielska i włoska Corfu, a  grecka Κέρκυρα (Kerkira), to nazwa całej wyspy, ale także nazwa miasta będącego jej stolicą. Czyli stolicą Korfu jest Korfu. A tak w ogóle to podobno "kerkira" oznacza po grecku sierp, a przy odrobinie wyobraźni wyspa ma właśnie taki kształt i stąd jej nazwa. Natomiast nazwa Corfu pochodzi od greckiego "coryphe" określającego bliźniacze szczyty fortecy znajdującej się w stolicy.

Wracamy na Stare Miasto. Jest to miejsce wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO i faktycznie pochwalić się może wieloma ciekawymi elementami będącymi mieszanką najrozmaitszych stylów i wpływów różnych narodów po kolei władających wyspą. Wąskie uliczki, klimatyczne świątynie, kawiarenki, małe placyki... zastanawialiśmy się tylko, jak to wszystko funkcjonuje w pełnym sezonie, bo nawet w połowie czerwca odczuwało się pewną ciasnotę. Jeśli to prawda, że  wyspę Korfu w sezonie odwiedza nawet milion turystów, i jeśli chociaż połowa z nich zawita do stolicy, to musi tu być niezłe szaleństwo. 











Najważniejszy obiekt sakralny Korfu to kościół św. Spirydiona, patrona wyspy, a tak naprawdę biskupa Cypru. W srebrnej trumnie za ołtarzem przechowywane są jego szczątki, które trafiły tutaj przypadkiem, gdy starano się je ocalić przed zbezczeszczeniem podczas najazdu Turków na Konstantynopol. Co roku 11 sierpnia obnosi się je po mieście w uroczystej procesji, a święty podobno chroni miasto przed różnymi nieszczęściami.



Pozostałość z czasów panowania brytyjskiego - Pałac św. Michała i św. Jerzego


Tuż obok Starego Miasta znajduje się największa chyba atrakcja turystyczna stolicy, czyli Stara Forteca (Stary Fort). W obecnym kształcie powstała w XVI wieku, w czasach, gdy wyspa należała do Wenecjan, i miała chronić miasto przed morskimi najeźdźcami. Oczywiście podobne budowle stały w tym miejscu już wcześniej i były świadkami kolejnych zmian- władania Gotów, Koryntian, Rzymian i Bizancjum (za to później fort oglądał jeszcze Rosjan, Turków, Francuzów, Anglików, Włochów, aby w końcu wejść w posiadanie greckie). Jak większość budowli tego typu, forteca przypomina piętrowy tort, na którego warstwach odkrywać można kolejne ciekawostki. Przejście całości zajęło nam około półtorej godziny. Dla zainteresowanych- bogatą historię fortecy opisuje ze szczegółami Wikipedia TUTAJ.


Przez wejściem do fortu wita nas jeden z jego najwybitniejszych dowódców- wenecki arystokrata Johan Matthias von der Schulenburg (typowo włoskie nazwisko, prawda?), który rozbudował umocnienia i z powodzeniem odpierał tutaj ataki statków Imperium Osmańskiego pod dowództwem słynnego Kara Mustafy na początku XVIII w. 

Contrafossa, czyli kanał oddzielający fortecę od reszty miasta. W razie potrzeby można było zniszczyć przewieszony nad nim most, dzięki czemu forteca stawała się odrębnym od miasta punktem obrony. W czasach najazdów Imperium Osmańskiego (XVI wiek) broniący się w forcie Wenecjanie korzystali bezwzględnie z możliwości odcięcia się od miasta, zostawiając za bramami fortecy kobiety, dzieci i inne osoby nieprzydatne przy obronie.


Na najniższym poziomie fortecy znajdują się budynki mieszkalne, gdzie na co dzień toczyła się większość fortecznego życia.








Trzeba przyznać, że to bardzo oryginalne zastosowanie armatniej lufy.


Wiele miejsc jest niedostępnych i wygląda na podupadłe. Wyczytałam, że forteca ma za sobą wyjątkowo absurdalną katastrofę- na początku XVIII wieku błyskawica uderzyła w magazyny prochu i amunicji, co spowodowało wielki wybuch, który zmiótł z powierzchni ziemi dużą część budynków w fortecy i w mieście. Zginęły też setki osób, w tym wenecki komendant fortu.


Bardzo grecki z wyglądu, a jednocześnie zupełnie abstrakcyjny architektonicznie na tle reszty fortecy kościół św. Jerzego.




Wzgórze Castel a Terra.



Latarnia morska- najwyższy taras i zarazem świetny punkt widokowy na całą okolicę. Jedna żeby się tam wdrapać, trzeba mieć niezłą kondycję, bo droga cały czas prowadzi ostro pod górkę. Ja się nieźle zasapałam.




Widok z góry na stolicę. Na pierwszym planie most i wejście do fortecy.




Z góry wypatrzyliśmy też lotnisko.


Niedaleko znajduje się także Nowy Fort, obecnie własność Marynarki Wojennej


... ale wenecki lew na murach jest pamiątką po wcześniejszych właścicielach.



Ponieważ mieliśmy do dyspozycji tylko jeden dzień, nie mogliśmy zobaczyć na wyspie wszystkiego, co godne byłoby uwagi. Mieliśmy jednak czas na jeszcze jedną atrakcję, Nasz wybór padł na Achilleion (alternatywna nazwa: Achillion). Jest to pałac, a właściwie luksusowa willa cesarzowej Austrii Elżbiety Bawarskiej, znanej jako Sisi. Willa oddalona jest od stolicy o 12 kilometrów, my dotarliśmy tam i z powrotem miejskim autobusem numer 10.

Achilleion powstał w 1890 jako letni pałac cesarzowej Elżbiety, która wraz z rodziną przyjeżdżała tutaj przez kolejne 7 lat. Nazwa pałacu pochodzi od imienia starożytnego herosa Achillesa, a całość dekoracji i wyposażenia nawiązuje do czasów antycznych. Po śmierci Sisi miejsce to odkupił cesarz Wilhelm II. Później, w czasie I i II wojny światowej był tutaj szpital polowy, a jeszcze później kasyno. Obecnie pałacyk należy do państwa greckiego i ma status muzeum.

Słowo "pałac" to lekka przesada, Achilleion to tak naprawdę dwupiętrowa neoklasystyczna willa z pięknym, ogromnym ogrodem.

A oto i Sisi w wersji dojrzałej, jako "smutna cesarzowa".

W pałacyku dekoracyjny jest każdy detal i każdy metr kwadratowy.

Jak widać, chętnych do zwiedzania nie brakuje, nawet biorąc pod uwagę, że sezon jeszcze się nie rozpoczął. Achilleion to pozycja "must be" na trasach wszystkich zorganizowanych wycieczek.

W pałacyku spotkaliśmy mnóstwo naszych rodaków. Jednak ulotki w j. polskim nie znaleźliśmy. Jakoś trudno nam uwierzyć, że Achilleion zwiedza więcej Czechów i Japończyków niż Polaków :(

Na parterze znajdują się komnaty reprezentacyjne.

Plafon w dolnym holu.

Wyższe piętra to pokoje prywatne, ozdobione kolekcją malarstwa włoskiego.






Te barierki nas zachwyciły.

Nawiązanie do nazwy pałacu- obraz austriackiego malarza Franza Matta przedstawiający tryumf Achillesa w bitwie pod Troją.



Każda z kariatyd to inna postać z mitologii greckiej.

Z pałacu przez taras wychodzi się do starannie zaprojektowanego ogrodu.

Jak widać, zdążył rozpadać się ulewny deszcz, ale dzięki temu stylizowane na antyczne rzeźby jeszcze ciekawiej odbijają się w mokrych marmurowych płytach.


Pomnik Achillesa śmiertelnie ugodzonego strzałą. Rysy posągu miały przypominać Sisi jej zmarłego syna Rudolfa, który w 1889 roku popełnił samobójstwo.




Na samym końcu ogrodu postawiono jeszcze jeden posąg Achillesa.

Ten posąg to 11,5 metrowa podobizna Achillesa tryumfującego. Ufundował go kolejny właściciel posiadłości, cesarz Wilhelm II. 

A tutaj mała rzeźba tuż przy wyjściu. Jak widać, pogłaskanie (bo chyba nie całowanie?) stopy uznane jest za dobrą wróżbę. Podobnie wypolerowany jest chociażby biust figury Julii we włoskiej Weronie, o której pisaliśmy TUTAJ.


Powrót do miasta przysporzył nam nieco stresu, bo wypisane na rozkładzie godziny przejazdów okazały się mocno orientacyjne. Przeżyliśmy też dodatkowe atrakcje, gdy obładowany po brzegi turystami autobus nie mógł się zmieścić w ostrym górskim zakręcie i kierowca po kilku bezskutecznych manewrach w końcu wyprosił wszystkich z pojazdu, pokonał zakręt i dopiero  wtedy pozwolił pasażerom znowu wsiąść.... Było to nawet zabawne, ale nerwowo już zerkaliśmy na zegarki, bo nieubłaganie zbliżała się godzina, o której musieliśmy stawić się w porcie promowym. Na szczęście zdążyliśmy na czas, a nawet jeszcze musieliśmy czekać, bo płynący po nas z Albanii prom też się spóźnił. Drogę do portu promowego wybraliśmy nie przez starówkę, a na skróty, w związku z czym zobaczyliśmy drugie, zdecydowanie mniej wymuskane oblicze stolicy.






Taki widok towarzyszył nam w wielu miejscach. Niestety, Korfu jak każda wyspa, ma ogromny problem z pozbywaniem się śmieci. 


I to już koniec naszej małej greckiej wycieczki. Pełni wrażeń wracamy na albański brzeg.

Widok na terminal odpraw pasażerskich w porcie na Korfu. Przy okazji na zdjęcie załapał się wodolot- takie właśnie pływają do Sarandy.

A  my płyniemy takim promem.

Pa, pa, Korfu!!!!


INFORMACJE PRAKTYCZNE:
- Bilety na promy/wodoloty zakupić można w biurach podróży znajdujących się tuż przy porcie w Sarandzie, TUTAJ i TUTAJ znajdziecie rozkłady ich kursowania oraz ceny. Wodolot płynie około godzinę, prom jakieś 20 minut dłużej.
- Trzeba pamiętać, że przekraczać będziemy granicę Schengen, więc koniecznie zabrać należy ze sobą dokumenty (wystarczy dowód osobisty) oraz grecką walutę (euro).
- Trzeba mieć świadomość, że między Grecją a Albanią istnieje godzina różnicy w stosowanym czasie- Albania stosuje taki sam czas jak w Polsce, a Grecja jest godzinę "do przodu".
- TUTAJ znajdziecie informacje o trasach autobusów miejskich. Bilety kupowane u kierowcy są droższe o 20 centów od biletów zakupionych w kiosku lub automacie
- Informacje o cenach biletów i godzinach otwarcia Achilleionu znajdziecie TUTAJ.



Komentarze

  1. Ten pomnik ze świecącym palcem to wizerunek boga Hermesa, który jest opiekunem dróg, podróżnych, pasterzy, złodziei, jest także posłańcem bogów.
    By do nas uśmiechnęło się szczęście podczas podróży, abyśmy mieli pozytywne relacje ze złodziejami (czyli brak relacji) należy dotknąć dużego palca (bez podtekstów!) u nogi Hermesa.
    Korfu ma bardzo wiele do zaoferowania, jeden dzień to zdecydowanie za mało. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, na pewno Korfu ma więcej do zaoferowania, ale jak pisałam mieliśmy tylko jeden dzień do dyspozycji i staraliśmy się z niego wyciągnąć ile się tylko dało. Dziękuję za podpowiedź z Hermesem, ten bożek nawet przez chwilę przyszedł mi do głowy, ale kojarzył mi się zawsze jako figurka ze skrzydełkami. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. Ja na Korfu się zaręczyłem 4 lata temu i było na prawdę świetnie. Natomiast bliska mojemu sercu jest Bułgaria. Tam najlepiej się bawimy. Jest taniej niż w Grecji, bo od kilku lat Grecja jest turystycznie bardzo droga. Chcą odbudować się po pandemii tylko ceny, a standard pozostawiają wiele do życzenia. Natomiast Bułgarzy pod tym względem są ok. Czytałem na
    https://slonecznybrzeg.pl/ o noclegach w Słonecznym Brzegu. Będę sam organizował nam wakacje.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Niemcy- część 2 (Drezno)

Lubuskie- część 9 (Szydłów - zapomniana wieś, zaginiona twierdza)